Pomimo lekkiej czkawki spowodowanej kiepskim stanem globalnej gospodarki, wielu światowych analityków nadal uważa Chiny za naszą Wielką Przyszłość.
04.09.2012 10:44 GOSC.PL
Thomas Friedman z New York Timesa zasugerował nawet, że polityka Stanów Zjednoczonych może wiele zyskać, jeśli uczyć się będzie ekonomicznego sukcesu od autorytarnego państwa chińskiego. Teza o tym, że Chiny są wschodzącym światowym mocarstwem wydaje się być uznawana za oczywistość wśród elit specjalistów od polityki zagranicznej.
Nie kupuję tego. Nie kupiłem tezy „Japonia jest numerem 1”, kiedy powtarzano ją jak mantrę dwie dekady temu. Japonia miała już wówczas poważne problemy demograficzne: bardzo mało dzieci. Wiedziałem, że brak najbardziej podstawowej siły ekonomicznej, jaką są zasoby ludzkie, wkrótce znajdzie przełożenie na słabość ekonomiczną – i tak się rzeczywiście stało. Chiny również mają bardzo poważne problemy demograficzne. Z powodu przymusowej brutalnej polityki jednego dziecka Chiny najprawdopodobniej zestarzeją się zanim staną się bogate. A za kilkadziesiąt lat od dziś, będzie około 20 milionów chińskich mężczyzn nie mających szans na małżeństwo, bo ich potencjalne żony są obecnie abortowane w ramach tejże polityki jednego dziecka. Dwadzieścia kilka milionów mężczyzn nie mogących się ożenić to nie jest – łagodnie mówiąc – przepis na stabilne społeczeństwo.
Brutalność chińskiego reżimu toksycznie wpływa na kulturę moralną Chin, co można było zaobserwować na zamieszczonym w serwisie YouTube wideo, które osiągnęło bardzo dużą oglądalność: kierowca ciężarówki przejechał na ulicy chińskiego miasta małe dziecko, które szło po ulicy. Zatrzymał się, po czym odjechał, a jeden z kolejnych samochodów przejechał dziecko jeszcze raz, tak jakby maluch był przypadkowo potrąconym zwierzęciem.
Nie można pominąć milczeniem państwowej służby zdrowia w Chinach, która przekształciła się w przedsiębiorstwo śmierci.
Ujgurowie, turecka mniejszość żyjąca na północnym zachodzie Chin, uważani są za zagrożenie dla etnicznej hegemonii chińskiej na terenie Autonomicznego Regionu Xinjiang. Drugie dzieci Ujgurów na tym raczej słabo zaludnionym terenie są często poddawane eutanazji przez chińskich lekarzy narodowości Han. Więźniowie polityczni pochodzenia ujgurskiego są traktowani jak żywy inwentarz, jednak nie do pracy niewolniczej, ale jako źródło organów. Głośno już jest o tzw. procedurze Xinjiang, polegającej na tym, że potrzebujący przeszczepu wysoko postawieni urzędnicy państwowi narodowości chińskiej, zgłaszali się do szpitala w pobliżu więzienia, w którym przebywali Ujgurowie. Ujgurscy więźniowie polityczni byli następnie badani pod kątem grupy krwi, a w dalszej kolejności pod kątem zgodności tkankowej. Potem, jak pisze dziennikarz śledczy Ethan Gutmann, „więzień polityczny dostawał kulę w prawą stronę klatki piersiowej. Chiński lekarz przychodził na miejsce egzekucji, aby sprawdzić zgodność próbek krwi. Urzędnicy otrzymywali organy, których potrzebowali, wstawali z łóżek i wypisywali się ze szpitala”.
Ujgurowie nie byli jedynymi ofiarami tej groteskowej „procedury”. Gutmann szacuje, że ok. 65 tys. osób praktykujących Falun Gong „ograbiono z organów, wyjmując jeszcze bijące serca tuż przed Olimpiadą w 2008 r.”. Trudna do określenia liczba chrześcijan należących do chińskich kościołów domowych oraz Tybetańczyków niemalże na pewno podzieliła ten smutny los. Ma tu miejsce coś znacznie gorszego niż na ogół spotykane naruszenia praw człowieka. Gutmann stwierdza: „Chiny, państwo prędko zmierzające do osiągnięcia statusu supermocarstwa (...), w ciągu około dekady zdemoralizowały najbardziej zaufany obszar zawodowy (tzn. medycynę), przez co służy on realizacji tego, co w żargonie prawnym dotyczącym praw człowieka określa się eliminacją określonych grup” (Ethan Gutmann, “The Xinjiang Procedure,” Weekly Standard, 5.12.2011).
Jaka władza robi tego rodzaju rzeczy? Władza, która najdelikatniej mówiąc, funkcjonuje w zupełnie innym uniwersum moralnym. Trzeba, aby Thomas Friedman i inni sinofile dokładnie przemyśleli charakter i konsekwencje tego uniwersum. Podobnie konieczne jest, aby Watykan uczynił to samo, bo ciągle można w Kurii Rzymskiej spotkać dostojników pragnących nawiązać stosunki dyplomatyczne pomiędzy Stolicą Apostolską i Pekinem. Tymczasem rola, jaką Kościół ma do odegrania na rzecz jakiejkolwiek humanitarnej przyszłości Chin, powinna polegać na nieugiętym trwaniu wobec prześladowań oraz jawnej i otwartej obronie praw człowieka, obejmującej wszystkie wyniszczane grupy ludności (łącznie z Ujgurami, Tybetańczykami i wyznawcami Falun Gong). Na pewno nie powinno się brać pod uwagę porozumienia z władzami, które najprawdopodobniej zabijają katolickich dysydentów w celu pozyskania organów, ustanawiając w ten sposób nowy rodzaj męczeństwa.
Czy jakiekolwiek państwo, nawet najbardziej potężne, może stać się gwiazdą przewodnią dla świata, jeśli jest moralnym bankrutem przepojonym najwyższą pogardą dla godności i świętości ludzkiego życia? Wiek XX dał jedną – negatywną – odpowiedź na to pytanie. Przypuszczam, i jednocześnie mam wielką nadzieję, że wiek XXI udzieli takiej samej odpowiedzi.
George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie
Tłum. Magdalena Drzymała
George Weigel