Zgodnie z oczekiwaniami Mitt Romney otrzymał poparcie Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich w USA. Szkoda, że w takim stylu.
29.08.2012 11:56 GOSC.PL
Kandydat na prezydenta USA Mitt Romney cieszy się sporym poparciem wśród katolików. Bo choć mormon, to pro-life, mianował katolika kandydatem na wiceprezydenta, jest przeciwny zmuszaniu chrześcijan do finansowania aborcji i antykoncepcji. To wszystko prawda, ale przy okazji warto zauważyć także to, że swoją nominację uzyskał w dość kontrowersyjnych okolicznościach.
Jedyny jego kontrkandydat, który nie zrezygnował z udziału w prawyborach przed ogólnoamerykańską konwencją GOP, Ron Paul, jest co najmniej równie pro-life i także jest zdecydowanym przeciwnikiem finansowania aborcji i antykoncepcji z pieniędzy ich przeciwników. Tego baptystę poparli delegaci z sześciu stanów: Iowa, Nevada, Alaska, Minnesota, Oregon i Wyspy Dziewicze (jako terytorium zależne). Do umieszczenia go na liście kandydatów potrzebne było poparcie pięciu stanów. Jednak kilka dni przed konwencją opanowane przez zwolenników Romneya władze Republikanów zmieniły zasady – od tej pory zgłoszenie kandydata wymagało poparcia ośmiu stanów. A tego Paul nie uzyskał.
Kongresmen z Teksasu ma bowiem dość niewygodne dla Republikanów poglądy na kwestie, które są ich dużą wadą. Sprzeciwia się np. ich prowojennej polityce oraz faworyzowaniu wielkiego przemysłu i biznesu, od których to ugrupowanie otrzymuje spore wsparcie finansowe.
W efekcie Paul nie dość, że nie mógł oficjalnie wziąć udziału w wyborach kandydata Republikanów, to na dodatek nie zezwolono mu wygłosić przemówienia podczas konwencji, ponieważ nie chciał w nim poprzeć Romneya. Ostatecznie dostał 190 głosów delegatów, które stanowiły niewielką ilość w porównaniu z 2061 głosami oddanymi na zwycięzcę.
Paul i tak nie miał szans na zwycięstwo, ale cała afera budzi niesmak. Jeśli Romney i tak miał zwycięstwo w kieszeni, to wymagało ono pognębienia konkurenta? Chodziło o to, żeby wysłać komunikat (szczególnie do finansowych patronów stronnictwa), iż Romneya popiera cała partia – a przecież i tak wiadomo było, że tak nie jest.
Na zakończenie, żeby nie zostać posądzonym o antykapitalistyczne atakowanie mitycznego „wielkiego przemysłu”, pokażę, jak finansowanie przezeń polityków wygląda w praktyce. W połowie miesiąca Romney odwiedził kopalnię węgla w Beallsville w stanie Ohio. Przywitali go licznie zgromadzeni na meetingu górnicy i ich rodziny. Po paru dniach niektórzy z nich przyznali się mediom, że zostali zmuszeni do udziału w imprezie przez pracodawcę, który w dodatku „przyznał” na tę okoliczność uczestnikom dzień bezpłatnego urlopu. – Nasi menadżerowie przekazali sile roboczej, że obecność na spotkaniu z Romneyem jest obowiązkowa, ale nikt nie został do niej zmuszony - groteskowo tłumaczył się w audycji radiowej odpowiedzialny za finanse właściciela kopalni, Murray Energy Company, Rob Moore. Przyznał się także, że za jednoczesną nieobecność w pracy uczestnikom wiecu nie zapłacono dniówki.
W końcu skądś trzeba było wziąć 900 tys. dolarów, które firma w ciągu ostatnich dwóch lat przeznaczyła na wsparcie różnych polityków Partii Republikańskiej. Oczywiście Romney mógł o procederze nie wiedzieć. Ale to kolejna śmierdząca sprawa w ramach jego kampanii wyborczej.
Stefan Sękowski