Czy ludzie Kościoła przestali ze sobą rozmawiać?
A ta sytuacja jest dla nich bardzo wygodna. Celowo piszę o „wrogach Kościoła”, gdyż nierzetelność i manipulacja, jakich dopuszcza się coraz częściej np. „Newsweek” nie są narzędziami dyskusji, wzajemnego ucierania się poglądów, a wojny ideologicznej. Okopani na z góry obranych pozycjach okopach katoliccy „integryści” i „progresiści” - jak na łamach „Rzeczpospolitej” nazwał ich o. Maciej Zięba OP - tylko im jej prowadzenie (nieświadomie) ułatwiają.
Na różne sposoby. Warto mieć własnego księdza, który chętnie skrytykuje stanowisko „ciemnogrodu”, uwiarygodniając w ten sposób własną postawę. W końcu lepiej palić fajkę niż czarownice – wrogowie Kościoła chętnie na to pozwolą, choć to tylko kwestia czasu kiedy i z fajką zaczną walczyć, ponieważ uważają, że żaden ogień nikomu do szczęścia nie jest potrzebny. Tę rolę ostatnio pełnił ks. Wojciech Lemański, wpisując się w wojenkę, jaką Szymonowi Hołowni wypowiedział Tomasz Lis.
Furia naczelnego „Newsweeka” wynikła z tego, iż postawa Hołowni jest dla niego bardzo niewygodna. Gdy naczelny „Newsweeka” pisał, iż woli „ajatollaha Terlikowskiego niż tych załganych pseudoliberalnych pseudodoktrynalnych, dwie piersi ssących liberalnych katolików”, to z pewnością pisał szczerze. „Ajatollahowie” są bezkompromisowi i jednoznaczni, ich mowa jest „tak, tak – nie, nie”. Z drugiej strony zdarza im się rąbać toporem tam, gdzie przydałoby się nieco finezji, skupiają się przede wszystkim na wykładni prawa kanonicznego i propozycjach zmian w prawie państwowym, mimo iż przecież chrześcijaństwo na tym się nie wyczerpuje. Przewidywalny „ortokatol”, jak głupkowato określił Terlikowskiego niedawno „Newsweek”, jest łatwiejszym przeciwnikiem, niż lubiany przez telewidzów dalekich od Kościoła Hołownia, który zamiast gromić rozpustny kler za posiadanie kochanek i dzieci, jak by sobie tego Tomasz Lis życzył, wytyka dziennikarzom elementarne błędy w sztuce.
Konieczność spotkania
Najlepiej więc posadzić „integrystę” i „progresistę” naprzeciwko siebie – niech się pozarzynają na oczach telewidzów. Bo poza tym rzadko ze sobą rozmawiają. Gdy Cejrowski powiedział, że nie spotkałby się z Hołownią w jednym kościele, obu panom powinna zapalić się czerwona lampka. Różnice poglądowe doprowadziły ich do miejsca, w którym nastąpiła między nimi realna schizma – mimo, iż formalnie obaj nadal są katolikami. Ta scena jest na swój sposób symboliczna: panowie, nie mający problemów z prowadzeniem programów w stacjach należących do odsądzanego od czci i wiary przez część katolików ITI (Cejrowski w „TVN Style”, Hołownia w „TVN” i Religia.tv) nie mogliby przystąpić wspólnie do Stołu Pańskiego. Chętniej spotykają się i rozmawiają z tymi, do których jest im – przynajmniej w teorii – dalej.
Tymczasem „integrystów” i „progresistów” łączy wiara w Jezusa Chrystusa, misja głoszenia jego Ewangelii. Dzielą często przede wszystkim różnice temperamentów i wrażliwości, choć nie da się ukryć, że także poglądy na rzeczywistość Kościoła. Wracając do przykładu aborcji – jedni podkreślają konieczność głoszenia prawdy o tym haniebnym procederze i zmian w prawie zakazujących zabijania, drudzy akcentują potrzebę pomocy kobietom w trudnej sytuacji. Jedni i drudzy uważają aborcję za zło, z którym należy walczyć.
Gdyby katolicy działający w przestrzeni publicznej potrafili być otwarci przede wszystkim na siebie nawzajem, trudniej byłoby ich rozgrywać przeciwko sobie. Niemieccy wierzący mają swoje „Katholikentage” („dni katolików”), na których co dwa lata spotykają się świeccy i duchowni, m.in. wymieniając poglądami i doświadczeniami. Podobne założenie, choć na mniejszą skalę, ma Kongres Kultury Chrześcijańskiej odbywający się co cztery lata na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim; w tym roku we wrześniu odbędzie się kolejna edycja. Przydałoby się, by katolicy występujący w przestrzeni publicznej potrafili się także spotkać w kościele na wspólnej modlitwie.
„W rzeczach wątpliwych wolność, w rzeczach koniecznych jedność, a we wszystkim miłość” – warto pamiętać o tej sentencji św. Augustyna. Może to naiwne. Ale niezbędne.
Stefan Sękowski