Bzdury jakie wypisuje Gazeta Wyborcza na temat in vitro przekraczają wszelkie granice. Niekompetencją popisują się dziennikarze – to rozumiem. Ale, żeby lekarz…
20.07.2012 11:38 GOSC.PL
W piątkowym (20 lipca) wydaniu Gazety kolejny tekst z serii „in vitro jest cacy”, a katole to głąby i ciemnogród. Tym razem swoją niekompetencją chwali się nie kto inny, jak sam twórca pierwszego polskiego dziecka z probówki, czyli prof. Marian Szamatowicz.
Białostocki ginekolog pisze: „Światowa Organizacja Zdrowia niepłodność nazywa chorobą społeczną. Do dyspozycji pozostają trzy sposoby leczenia: farmakologiczne; zabiegowe (głównie endoskopia); techniki rozrodu wspomaganego metodycznie (ART), w tym in vitro”.
Faktycznie WHO definicję taką podaje. Istotnie też bezpłodność leczy się farmakologicznie i m.in. endoskopowo. Kłopot jednak w tym, Panie Profesorze – o czym Pan doskonale wie! – że in vitro, a więc sztuczne zapłodnienie w szkle, nie jest metodą leczenia! In vitro to proceder, który co prawda sprowadza na świat życie – choć o prawdziwych danych i kompromitująco niskiej skuteczności tego zabiegu wiadomo wszem i wobec – ale in vitro nie leczy. Kobieta po urodzeniu dziecka nadal pozostaje bezpłodna. Proszę więc, Panie Profesorze, nie wyrzucać posłowi Bolesławowi Piesze, ginekologowi, że optując za zakazem in vitro łamie przysięgę Hipokratesa, że ignoruje najnowsze osiągnięcia medycyny. Bo jeśli ktoś tę przysięgę łamie, to właśnie wszyscy ci lekarze, którzy in vitro wykonują i do niego namawiają. Bo, po pierwsze, powtórzę to wielkimi literami IN VITRO NIE LECZY, zostawia kobietę i mężczyznę z problemem bezpłodności. Powtarzając to kłamstwo o leczniczych właściwościach in vitro, już sami w nie uwierzyliście.
Po wtóre to nic innego jak właśnie przysięga Hipokraktesa zobowiązuje do ochrony ludzkiego zdrowia i życia. In vitro jedno życie daje, drugie zabija. Nie wspomnę o narażeniu życia kobiety, uszczerbku na jej zdrowiu fizycznym i psychicznym.
Faktycznie, jak Pan Profesor pisze, część zarodków – my katole nazywamy je ludzkimi istotami i prosiłabym by szanować naszą nomenklaturę, czy się to Panu podoba czy nie – obumiera w czasie naturalnego zapłodnienia. Różnica w stosunku do in vitro jest taka, że tu to drugi człowiek, lekarz, powoduje ich śmierć. Z premedytacją, na drodze selekcji. A to już jest eugenika.
My Panie Profesorze, my katole, szanujemy pierwsze przykazanie. To ono powstrzymuje nas przed in vitro. Człowiek nie ma prawa bawić się w Stwórcę. Rozumiem, że dla Pana i dziennikarzy GW to śmieszne. Także to, że embriony nazywamy ludźmi, naszymi „braćmi i siostrami”, a z czego Pan się ironicznie śmieje. Przynajmniej szanujcie nasz pogląd – tak jak szanujecie poglądy muzułmanów czy Żydów. Ale nie o moralistykę tu idzie, lecz o podstawowe prawa człowieka, na które Pan i dziennikarze GW się tak skrzętnie powołujecie. Otóż każdy ma prawo do życia, prawo do potomstwa. Ale nie ma prawa, by jedno życie sprowadzać na zamówienie, jak książkę w Amazonie i likwidować drugiego człowieka przy okazji. Przypomnę też, że eugenika, która jest częścią in vitro to zbrodnia zakazana międzynarodowym prawem. Proszę się nie oburzać i nie wrzucać mnie do worka ciemnogrodu, bo jak nazwać selekcję ludzi? Natura też tego dokonuje – racja. Ale – doskonale wiadomo, że przy in vitro na świecie wybiera się już nie tyle silniejsze istoty, co te które mają konkretny kolor oczu, włosów itd. Takiej selekcji już dokonywano w historii…
Nie może Pan zrozumieć „skąd tyle zawziętości wśród polityków PiS, którzy dążą do zakazu in vitro”? Po pierwsze to nie zawziętość, a determinacja podyktowana szacunkiem do ludzkiego życia. To świadomość, że człowiek to ktoś więcej niż rzecz, że nie można jej kupić, nie jest zachcianką, ani zabawką. I nikomu się z góry nie należy.
I na koniec: doskonale zdaje sobie sprawę i Pan Profesor, i jego białostocki zespół, że wszyscy zapłacimy za in vitro. Zapłacimy wysoką cenę. Naukowcy z Pana Uniwersytetu, jak prof. Teresa Midro choćby, genetycy, przekonują i dowodzą, że wtrącanie się do natury, bawienie się w producentów ludzi, ma już swoje genetyczne konsekwencje. U dzieci wyprodukowanych w szkle ujawniają się wady i choroby czasem dopiero po 5 roku życia. U niektórych ujawnią się dopiero w drugim pokoleniu. Kto za to weźmie odpowiedzialność? Pan? Wyborcza?
Joanna Bątkiewicz-Brożek