Były ambasador RP w Moskwie Jerzy Bahr zeznawał w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Były dyplomata nie mógł sobie przypomnieć, w jaki sposób rzeczy osobiste Tomasza Merty znalazły się w jego gabinecie w moskiewskiej ambasadzie - informuje "Nasz Dziennik".
Bahr był przesłuchiwany w charakterze świadka w ramach obu postępowań, jakie prowadzi warszawska prokuratura okręgowa: zniszczenia dowodu Tomasza Merty oraz zaginięcia obrączki, portfela i zegarka.
W przesłuchaniu wzięli udział, oprócz Bahra, także Magdalena Pietrzak-Merta, wdowa po wiceministrze kultury, oraz jej pełnomocnik mec. Bartosz Kownacki.
Tłumaczenie Bahra sprowadzało się do tego, że po katastrofie urzędnicy ambasady mieli nadmiar obowiązków, pewne decyzje podejmowali natychmiast, ale o nich zapominali.
"Pan ambasador wyraził ogromne zdumienie, że te rzeczy w ogóle się w jego gabinecie znalazły. Nic nie wiedział. Stwierdził tylko, że ten worek był, co określił jako rzecz nadzwyczajną. Ale jak tam trafił i jak zniknął, tego nie pamiętał" - relacjonuje mecenas Kownacki.