Zachód ma wciąż problem z własną odpowiedzialnością za Holocaust.
14.06.2012 09:03 GOSC.PL
Przy okazji wręczania przez prezydenta USA Medalu Wolności dla Jana Karskiego dowiedzieliśmy się czegoś ważniejszego, niż to, że Barack Obama słabo zna dzieje II wojny światowej. Sama nagroda (i jej reperkusje), to jeszcze jeden dowód, że legendarny kurier Polskiego Państwa Podziemnego wciąż jest dla Zachodu wyrzutem sumienia. Jeszcze jeden, bo przecież całkiem niedawno mieliśmy za jego sprawą niemały skandal we Francji. Poszło o wydane (teraz także w Polsce) dwie powieści: Yannicka Haenela „Jan Karski” i Bruno Tesarecha „Strażnicy”. Po ich opublikowaniu emocje wylały się daleko poza rubryki recenzenckie, a sprawa nabrała wymiaru politycznego.
Pośrednio przyczynił się do tego Claude Lanzmann, twórca głośnego – i z polskiej perspektywy oszczerczego - obrazu „Shoah”. Był to film z wyraźnie zarysowaną tezą o polskiej współodpowiedzialności za Holocaust. Jedną z postaci wypowiadających się na ekranie był właśnie Karski. Haenel w swej książce zarzucił Lanzmannowi, że „zdradził Karskiego”, bo zniekształcił sens jego wypowiedzi, przez wycięcie z niej wątku ratowania Żydów przez Polaków. Autor „Shoah” zareagował nie tylko gwałtownymi atakami prasowymi na Haenela, ale także filmem „Le Rapport Karski”, który miał zawierać - jak twierdzi autor - „nieokrojony” wywiad z Janem Karskim, zarejestrowany w 1978 roku, w trakcie pracy nad „Shoah”. Ale znów był to jedynie wybór autora z wielogodzinnego nagrania.
Książkę Haenela atakowano (także, co ciekawe, w Polsce) za zabieg formalny, w którym narratorem jest sam Karski, ale był to zarzut „zastępczy”. Istotę burzy wokół obu książek celnie ujął sam Lanzmann mówiąc, że w gruncie rzeczy chodzi o to, czy Zachód mógł coś zrobić, by uratować Żydów. Jego zdaniem nie. Haenel i Tesarech stawiają tezę odmienną.
„Strażnicy” zaczynają się od zapomnianej już dziś międzynarodowej konferencji w Evian. W lipcu 1938 radzono na niej jak pomóc uchodźcom z Niemiec. Radzono tak, by nic nie uradzić. Dalej na kartach ksiązki przywołana jest historia parowca „St. Louis", który wiosną 1939 roku wypłynął z Hamburga z tysiącem żydowskich uchodźców, a potem krążył po morzach i oceanach, bo żaden kraj (z USA na czele) nie chciał ich przyjąć na ląd. Tytułowi strażnicy, to ludzie, którzy wtedy i później próbowali powstrzymać zagładę. Ich losy dowodzą, że Zachód nie tyle nie mógł, co nie chciał w tej sprawie nic zrobić.
Ale Tesarech idzie w swej książce dalej. Pokazuje losy równoległe: strażników, którzy ponieśli porażkę, choć formalnie wojnę wygrali. I „przegranych” zbrodniarzy, takich jak Werner von Braun, którzy okazali się prawdziwymi beneficjentami zagłady. Von Brauna, twórcę programu rakietowego III Rzeszy, dla którego katorżniczo pracowało i zginęło tysiące Żydów, w finale widzimy jako szefa projektu Apollo, świętującego amerykański podbój kosmosu.
Prawdziwa misja kuriera Karskiego zakończyła się fiaskiem, wraz z końcem wojny. Ale misja Karskiego – bohatera literackiego nie. U Haenela mówi on wprost o „innym przesłaniu”. Na czym polega ta inność? Na walce o prawdę, która nigdy się nie kończy. Także o prawdę o Polsce. Narrator – Karski u Haenela nie może się pogodzić z tym, że „znęcają się nad Polską, okrywają niesławą, zarzucają antysemityzm, bo mają w tym własny interes. Dzięki temu wydaje im się, że są oczyszczeni z zarzutów, oni, którzy w ten czy inny sposób kolaborowali z nazistami. Ale przychodzi taki moment, gdy udawany szacunek nie jest w stanie maskować nikczemności, na której się opiera, wtedy kozioł ofiarny przemawia i hańba, którą go okryto rozlewa się na innych”.
Jan Karski, strażnik polskiej pamięci, wciąż przemawia. Warto go wysłuchać.
Piotr Legutko