To irytujące, gdy w obronie interesów grupowych bierze się zakładników.
24.05.2012 09:00 GOSC.PL
Z usług taksówkarzy korzystam tylko wtedy, gdy nie mam innego wyjścia. I tak się jakoś dziwnie składa, że często tego żałuję, nie tylko z powodów finansowych. Kiedyś czekałem kilkanaście minut, zanim warszawski taksówkarz, jak najbardziej licencjonowany, znalazł na planie ulicę, na którą miał mnie zawieźć (znajdowała się po tej samej stronie Wisły i wcale nie na nowowybudowanym osiedlu). Chyba nie tylko ja jadąc np. z dworca muszę opisać kierowcy dokładną drogę do domu, by nie zostać wziętym za frajera z innej miejscowości, którego, zanim dowiezie się na miejsce, obwiezie się po całym mieście. Oczywiście za odpowiednią opłatą.
I mimo to mam wierzyć, że licencjonowanie taksówek jest absolutnie konieczne ze względu na komfort i bezpieczeństwo klienta. Na szczęście korporacyjni lobbyści mają przynajmniej tyle wstydu by nie wspominać o dbałości o zawartość portfela pasażerów, bo raczej trudno byłoby im wytłumaczyć, dlaczego dwudziestominutowa podróż samochodem ma kosztować tyle samo, co przejazd pociągiem z Lublina do Białegostoku.
Protesty przeciwko deregulacji zawodu taksówkarzy są obliczone tylko i wyłącznie na utrzymanie grupowych przywilejów dotychczasowych przedstawicieli tego zawodu. Tu chodzi o ich portfele i ich komfort, a nie o klientów. Korkowanie miast w imię korporacyjnych interesów jest wyjątkowo perfidne, bo ci, którzy ich dokonują, biorą za zakładników niewinnych ludzi – którzy własnymi samochodami chcą dotrzeć jak najszybciej z punktu A do B. Przykład protestów antyderegulacyjnych powinien ostudzić głowy nawet największych entuzjastów protestów społecznych, którzy widzą w nich przejaw słusznej aktywności obywatelskiej. To zwyczajny szantaż, który nie ma usprawiedliwienia.
Stefan Sękowski