...w Chinach zwyciężyło chrześcijaństwo?
14.05.2012 08:52 GOSC.PL
Historia jest linearna, więc na pytanie „co by było, gdyby...?” z definicji nie ma odpowiedzi. Mimo to pytanie pozostaje fascynujące. Co by było, gdyby George Washington przegrał na samym początku amerykańskiej rewolucji w Nowym Jorku i powstanie zostałoby zduszone? Co by było, gdyby Lee posłuchał Longstreeta, wygrał pod Gettysburgiem, a następnie zdobył Waszyngton, kończąc w ten sposób wojnę secesyjną i zdobywając niepodległość dla Południa? Co by było, gdyby Charles Lindbergh w 1940 r. został kandydatem Partii Republikańskiej i pokonał Franklina Delano Roosvelta? Co by było, gdyby pojedynek Bush kontra Gore rozstrzygnął się inaczej w roku 2000?
To frapujące pytanie można oczywiście rozważać nie tylko w odniesieniu do polityki. Co by było, gdyby apostołowie opuszczając Ziemię Świętą skierowali się raczej na prawo, wskutek czego chrześcijaństwo w pierwszej kolejności inkulturowałoby się w Indiach – cywilizacji pozbawionej greckiej zasady niesprzeczności? Czy Kościół wykształciłby doktrynalne zręby chrześcijaństwa, gdyby zakorzenił się w kulturze, która dopuszcza jednoczesne istnienie i nieistnienie tej samej rzeczy?
Ważkie jest też pytanie „co by było, gdyby...?” dotyczące chrześcijaństwa w Chinach. Uświadomiłem sobie możliwość jego postawienia dopiero w listopadzie 2011 r. dzięki wykładowi Hugh Thomasa, wybitnego historyka. Wykład ów został opublikowany w tegorocznym marcowym wydaniu brytyjskiego miesięcznika Standpoint.
Jak pisze lord Thomas, grupa złożona z hiszpańskich konkwistadorów i misjonarzy, dowodzona przez wybitną postać: Lopeza de Legazpi, zgłosiła pomysł, aby wykorzystać nowo skolonizowane Filipiny jako bazę do wyprawy mającej na celu podbój Chin przez hiszpańskich chrześcijan. Ten ambitny plan nazwali la empresa de China – „projekt Chiny”. „Projekt” rozpalił wyobraźnię następców Legazpiego. Zaczęli oni wywierać nacisk na hiszpańskiego króla Filipa II, aby zezwolił na przejęcie kontroli nad Chinami przez Hiszpanów. Filip, którego Hugh Thomas nazywa „Wielkim Maruderem”, wahał się, będąc pochłonięty powstaniem w Hiszpańskich Niderlandach, a ostatecznie zamroził ten pomysł.
Zgodnie z pierwotnym charyzmatem ignacjańskim ogień ewangelizacyjnej (i politycznej) ambicji odnowił się dzięki jezuicie Alonso Sanchezowi, który w 1582 r. pojechał do Chin i powrócił do Filipin zdeterminowany, by reanimować la empresa de China. Nie byłoby to łatwe zwycięstwo, przyznawał o. Sanchez, jednak sądził, że 8 tys. ludzi i 12 galeonów osiągnęłoby zamierzony cel.
I cóż by to był za podbój! Sanchez i jego zwolennicy wyobrażali sobie Chiny wypełnione chrześcijańskimi uniwersytetami i klasztorami oraz hiszpańskimi twierdzami. W Chinach z ich marzeń Hiszpanie żeniliby się z Chinkami („poważne, uczciwe, wstydliwe... a w większości niezwykłego wdzięku, piękna i dyskrecji”), aby stworzyć nową rasę Metysów. Byłaby ona całkowicie katolicka i dzięki niej Dobra Nowina (oraz hiszpańska hegemonia) ruszyłaby później do Indii, Południowo-Wschodniej Azji, Borneo, Indonezji i Sumatry.
Jednakże Wielki Maruder z Pałacu Escorial w dalszym ciągu zwlekał z decyzją, a klęska Niezwyciężonej Armady, spowodowana przez Howarda i Drake’a w 1588 r., dała Filipowi II jeszcze więcej powodów, by wahać się w sprawie taktyki podbijania i nawracania Dalekiego Wschodu. Ostatecznie, jak konkluduje sir Thomas, „nic nie zrobiono w tej sprawie”. Plan właściwie nigdy nie został odrzucony wprost. Filip II zwyczajnie pozwolił mu umrzeć, nie poświęcając mu uwagi, co było zachowaniem na miarę rasowego biurokraty.
Ale co by było, gdyby Filip podjął i zrealizował tę inicjatywę z sukcesem? W encyklice Redemptoris Missio z 1990 r. Jan Paweł II, zauważając wielką porażkę chrześcijańskich misji w dwóch pierwszych tysiącleciach na terenie Azji Wschodniej, apelował, by misje ad gentes (do narodów) skoncentrowały się w trzecim tysiącleciu właśnie na tym obszarze. Ale co by było, gdyby Chiny zostały zewangelizowane w XVII w. i dzięki temu wykształciły żywotną formę katolicyzmu, w której zmieszałyby się najlepsze cząstki europejskich i chińskich talentów i osobowości? Być może wówczas misje ad gentes polegałyby na tym, że to euroazjatycki katolicyzm dokonywałby reewangelizacji wyjałowionych religijnie społeczeństw Starej Europy? Być może spekulowalibyśmy dziś o chińskim papieżu i nie wydawałoby się to nam fantastyką, a rzeczą oczywistą?
Hugh Thomas jest dostatecznie staroświecki, by opłakiwać tę utraconą – religijną, kulturową i geopolityczną – szansę: „Chrześcijaństwo, niestety, nie zostało dominującą religią Chin, przeciwnie niż w Nowej Hiszpanii”. Pytanie o to, co by było, gdyby historia potoczyła się inaczej w tym wypadku zasługuje na rozważenie.
George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie
Tłum. Magdalena Drzymała
George Weigel