Stołeczna prokuratura podjęła w piątek postępowanie dotyczące połączeń z telefonu prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia 2010 r. po katastrofie w Smoleńsku. Prokuratura ma m.in. wyjaśniać, kto mógł użyć tego telefonu.
Jak podała w komunikacie Małgorzata Adamajtys, zastępca Prokuratora Okręgowego w Warszawie, chodzi o dochodzenie w sprawie "włączenia się w dniu 10 i 11 kwietnia 2010 r. na terytorium Federacji Rosyjskiej przez nieustaloną osobę do telefonu komórkowego Nokia 6310i obsługującego numer abonencki 505114114 i uruchomienia impulsów na cudzy rachunek na szkodę Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej".
Dodała, że podzielając argumenty wskazane w analizie Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie co do konieczności wyjaśnienia czy doszło do popełnienia przestępstwa uzyskania przez kogoś dostępu do informacji w telefonie lub na karcie SIM dla niego nie przeznaczonej poprzez przełamanie albo ominięcie elektroniczne zabezpieczeń, prokuratura podejmie czynności dla wyjaśnienia czy, kto i w jaki sposób mógł uzyskać taki dostęp. Za taki czyn, opisany w art. 267 par. 1 Kodeksu karnego, grozi do 2 lat więzienia.
W ramach wyjaśniania tego wątku, prokuratura wystąpiła do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie o informacje o danych użytkownika przedmiotowego telefonu, protokołów jego oględzin i odtworzenia karty SIM, protokołu oględzin miejsca katastrofy w zakresie ujawnienia i zabezpieczenia telefonu, opinii wydanych w sprawie co do badania telefonu, karty SIM oraz o przekazanie samego telefonu i karty SIM.
Prokuratura wystąpiła również do Kancelarii Prezydenta RP o stanowisko co do ścigania przestępstwa na wniosek, tj art. 267 par 1 Kk. Po otrzymaniu informacji z Wojskowej Prokuratury Okręgowej o danych osoby użytkującej telefon komórkowy Nokia 6310i obsługujący numer abonencki 505114114 Prokuratura Okręgowa w Warszawie wystąpi do ustalonego pokrzywdzonego o stanowisko w sprawie przestępstwa ściganego na wniosek.
O "manipulacjach" przy telefonie Lecha Kaczyńskiego 10 i 11 kwietnia 2010 r. w Rosji napisał w minioną sobotę "Nasz Dziennik". Gazeta podała, że po katastrofie ktoś na terenie Federacji Rosyjskiej manipulował przy telefonie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ustaliła, że odsłuchiwano pocztę głosową.
Stołeczna prokuratura okręgowa odmówiła w grudniu zeszłego roku - z braku cech przestępstwa - wszczęcia śledztwa w sprawie domniemanej kradzieży impulsów na szkodę Kancelarii Prezydenta RP. W poniedziałek Prokuratura Generalna poleciła stołecznej prokuraturze apelacyjnej przeanalizowanie tej decyzji.
"Prokurator generalny zapoznał się już ze stanowiskiem warszawskiej prokuratury apelacyjnej; podzieliła ona stanowisko PG o konieczności podjęcia tego postępowania i zweryfikowania określonych okoliczności" - powiedział rzecznik prasowy Prokuratury Generalnej prok. Mateusz Martyniuk. Rzecznik prokuratury apelacyjnej prok. Zbigniew Jaskólski powiedział, że po analizie uznano, iż decyzja o odmowie wszczęcia śledztwa była przedwczesna.
Materiały dotyczące tej sprawy w listopadzie zeszłego roku trafiły do Prokuratury Okręgowej w Warszawie z prokuratury wojskowej prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej.
"W wyniku przeprowadzonych czynności procesowych ustalono, że w dniu 10 kwietnia 2010 r., po katastrofie, miały miejsca dwa połączenia wychodzące: pierwsze o godz. 12.46, a drugie o godz. 16.24 czasu polskiego; a w dniu 11 kwietnia 2010 r. jedno połączenie wychodzące o godz. 12.18 czasu polskiego z telefonu użytkowanego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którego właścicielem była Kancelaria Prezydenta, i były to połączenia z pocztą głosową" - informowała prokuratura wojskowa. Telefony i sprzęt elektroniczny należący do ofiar katastrofy został przekazany stronie polskiej 13 kwietnia 2010 r.
Rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa mówiąc o powodach przekazania tej sprawy do prokuratury cywilnej wyjaśniał w poniedziałek m.in., że śledztwo prowadzone przez WPO dotyczy okoliczności katastrofy smoleńskiej, zaś połączenia odbyły się już po katastrofie, wobec czego kwestia ta nie ma bezpośredniego związku z przedmiotem śledztwa prowadzonego przez prokuraturę wojskową.
Płk Rzepa wyjaśnił też, że prokuratura wojskowa uznała, iż pod względem kwalifikacji prawnej sprawa dotyczy podejrzenia nielegalnego podłączenia się do urządzenia telekomunikacyjnego, jednak ta kwalifikacja "w żaden sposób nie była wiążąca dla prokuratury, do której przesłano wyłączone materiały".
O tym, że "prokuratura powinna się nad tą sprawą pochylić w sposób znacznie szerszy niż to miało miejsce" mówił we wtorek prokurator generalny Andrzej Seremet. "Mam nadzieję, że prokuratura apelacyjna wznowi to postępowanie, bo ono wymaga dopracowania na kilku płaszczyznach" - zaznaczał Seremet. Na pytanie dziennikarzy, czy podejmując decyzję o odmowie śledztwa prokuratura zachowała się zachowawczo, Seremet odpowiedział: "myślę, że nierzetelnie".
Jednocześnie prokurator generalny zapewnił, że "nie ma obaw, aby telefon prezydenta L. Kaczyńskiego znaleziony na miejscu katastrofy zawierał informacje niejawne, bądź takie, które mogą szkodzić państwu". (PAP)