Zgodnie z zapowiedzią prezydenta Algierii Abdelaziza Butefliki czwartkowe wybory parlamentarne mają dać początek nowej polityce reform. Europejscy analitycy zastrzegają, że m.in. od frekwencji zależy, czy elity polityczne otrzymają mandat do dalszych rządów.
Wiceszef misji obserwacyjnej Unii Europejskiej Jarek Domański powiedział PAP, że wybory do parlamentu wpisują się w regionalny kontekst zmian w Afryce Północnej, zapoczątkowanych przez zeszłoroczną arabską wiosnę. I choć Algieria nie powtórzyła scenariusza Tunezji, Libii czy Egiptu, algierskie elity są świadome konieczności kontynuowania reform.
Misja UE od marca przygląda się algierskiemu procesowi wyborczemu.
W styczniu zostało anulowane prawo zakazujące rejestracji nowych partii politycznych, dzięki czemu w czwartkowych wyborach wystartują 44 partie, w tym 21 nowych. Zniesiony również został stan wyjątkowy.
Najsilniejsza na algierskiej scenie politycznej pozostaje koalicja prezydencka, w której skład wchodzi Front Wyzwolenia Narodowego oraz Narodowe Zgromadzenie na rzecz Demokracji. Obie partie w obecnym parlamencie dysponują największą liczbą miejsc.
Opozycję ma stanowić Koalicja Zielona Algieria z udziałem umiarkowanie islamistycznej partii Ruch Społeczeństwa na rzecz Pokoju (dawniej Ruch Społeczności Islamskiej-Hamas). Ugrupowanie to bliskie jest w retoryce egipskiemu Bractwu Muzułmańskiemu, współpracuje z islamistami w Maroku i Tunezji.
Jednak problem algierskiej sceny politycznej polega na tym, że nie ma realnej alternatywy dla partii rządzących, brakuje bowiem prawdziwej opozycji. Zielona Koalicja jest tak naprawdę częścią establishmentu i ma czterech ministrów w obecnym rządzie.
Faworytem wyborów mogą okazać się partie religijne, takie jak Front na Rzecz Sprawiedliwości i Rozwoju wraz z charyzmatycznym przywódcą Abdallahem Dżaballahem. Nie ma jednak takiej pewności, gdyż poparcie dla tej partii może ograniczyć się do wąskiego elektoratu islamskiego.
Analitycy dodają, że prawdziwą opozycję mógłby stanowić Front Sił Socjalistycznych, partia o korzeniach socjalistyczno-demokratycznych. Jednak ma ona etykietę przypisanej do kabylskiej mniejszości z Tizi Ouzu i raczej również nie zdobędzie szerokiego elektoratu.
Obserwatorzy europejscy w rozmowie z PAP wskazywali, że w społeczeństwie było niewielkie zainteresowanie kampanią wyborczą. "Czasami mieliśmy wrażenie, że francuska kampania prezydencka cieszyła się większą popularnością" - powiedział PAP Domański.
Jak podkreślają analitycy, niska frekwencja wyborcza będzie czerwoną kartką dla klasy politycznej, oznaczającą, że ludzie nie mają zaufania do władzy oraz że wymagane są zmiany wykraczające daleko poza retorykę historycznych zasług walki o niepodległość, którą wciąż posługuje się Front Wyzwolenia Narodowego.
Domański, zapytany, czy w okresie przedwyborczym zaobserwowano jakieś nieprawidłowości, powiedział, że czas na ocenę przyjdzie później. Wyraził jednak zaniepokojenie faktem, że do dnia wyborów obserwatorzy nie otrzymali listy wyborczej, do której dostęp jest standardem i powszechną praktyką.
Misja Unii Europejskiej, która po raz pierwszy została zaproszona przez rząd Algierii do obserwacji wyborów, składa się z zespołu ekspertów oraz 100 obserwatorów reprezentujących kraje członkowskie Unii Europejskiej oraz Norwegii i Szwajcarii.
Po raz pierwszy w historii misji obserwacyjnych jej wiceszefem został Polak. Do misji dołączą również przedstawiciele Parlamentu Europejskiego oraz dyplomaci akredytowani w Algierii. Wybory będzie obserwować także pięć innych organizacji, w tym przedstawiciele Ligii Arabskiej, Unii Afrykańskiej oraz ONZ.