Bojkot Euro 2012. Wspólne mistrzostwa, dzięki którym chcieliśmy wciągnąć Ukrainę do Europy, politycznie już zostały przegrane.
Kryzys zaczął się 20 kwietnia, gdy Julia Tymoszenko przetrzymywana w kolonii karnej w Charkowie ogłosiła głodówkę. Oświadczyła, że została pobita, gdy siłą odwożono ją do szpitala w związku z chorobą kręgosłupa. Świat obiegły zdjęcia siniaków byłej premier Ukrainy. Niemieckie gazety zaczęły wzywać polityków do działania. Prezydent Joachim Gauck jako pierwszy oświadczył, że na znak protestu odwołuje swój udział w szczycie państw Europy Środkowej na Krymie. W Niemczech, najmocniej zaangażowanych w sprawę, ruszyła licytacja pomysłów. Najradykalniejsze dotyczyły odebrania Ukrainie statusu gospodarza piłkarskich mistrzostw. Kolejne dni przynosiły deklaracje z innych stolic, rosła presja opinii publicznej. W końcu sam José M. Barroso, szef Komisji Europejskiej, zapowiedział, że „nie zamierza w obecnych okolicznościach uczestniczyć w ukraińskiej części mistrzostw”. I choć Komisja oficjalnie nie bojkotuje Euro 2012, to wszyscy unijni komisarze (w tym Janusz Lewandowski) zgodnie oświadczyli, że podzielają stanowisko Barroso i też nie przyjadą na imprezy związane z Euro 2012 na Ukrainie. Do tej listy codziennie dołączają kolejni politycy. Rzecznik niemieckiego rządu Georg Streiter oświadczył, że wizyta kanclerz Angeli Merkel na Ukrainie podczas Euro 2012 jest uzależniona od losów Julii Tymoszenko. Podkreślił zarazem, że „pani kanclerz nie zabiega o polityczny bojkot rozgrywek mistrzostw Europy przez kraje UE”. Tygodnik „Spiegel” spekuluje, że na ostrożność Angeli Merkel wpłynąć mogło niezadowolenie Polski, gdzie krytycznie ocenia się niemieckie zabiegi o bojkot mistrzostw.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Legutko