6 maja to pamiętny dzień dla Francji i Europy – krzyczał nowo wybrany prezydent Francji. François Hollande, postać nieznana w Europie. To pierwszy od 31 lat człowiek lewicy w Pałacu Elizejskim.
Nad Sekwaną w niedzielny wieczór unosiła się woń z 10 maja 1981 r. – napisał dziennik „La Croix”. Przed trzema dekadami sytuacja polityczna Francji była niemal identyczna. Francuzi po długich rządach prawicy władzę oddali wtedy w ręce socjalisty François Mitteranda. To on „wykarmił” Hollanda. Mimo to prezydent elekt godzinę po ogłoszeniu wyników wyborów w rodzinnym miasteczku Tulle na południu Francji powiedział: „Jestem pierwszym normalnym prezydentem Francji”. Tymczasem Nicolas Sarkozy wykazał się wysokich lotów bon tonem. Mocno kontrolując emocje, mówił do swoich zwolenników: „Biorę całą odpowiedzialność za tę porażkę na siebie. (…) Proszę byście szanowali Fran-çois Hollande’a! (…) Proszę byście dowiedli, że Francja nie ma twarzy nienawiści”.
A to nienawiść właśnie zdominowała ostatnie dwa tygodnie kampanii prezydenckiej. Socjaliści do spółki z komunistyczną partią Luca Melenchona, kandydata w pierwszej turze, „ziali ogniem” w kierunku Sarkozy’ego. Nawet skrajnie prawicowy Front Narodowy z Marie Le Pen na czele robił wszystko, by podłożyć nogę byłemu prezydentowi. W istocie nacjonalistom chodziło nie o Francję, a o interesy partyjne. Le Pen wie, że porażka Sarkozy’ego oznaczać może rozłam w konkurencyjnej prawicowej UMP. A wybory do parlamentu za pasem.
Francuzi są niezwykle obywatelskim społeczeństwem. Imponująca była 80-procentowa frekwencja w wyborach i wypełnione po brzegi place Paryża w wieczór wyborczy. Czy podobny entuzjazm będzie towarzyszył im za dwa, trzy lata? Czy z chwilą wyboru socjalisty, „wyboru natychmiastowej zmiany” (hasło wyborcze Hollande’a) faktycznie, jak łudzi się 51 proc. Francuzów, z ulic znikną kloszardzi, imigranci natychmiast się zasymilują, na bezrobotnych będą czekać nowi pracodawcy, a kryzys w Europie odejdzie do lamusa?
Monsieur Royal
Na pytanie prowadzącego wyborczy wieczór w telewizji francuskiej, jak postrzegany jest Hollande w krajach Europy, Azji i Ameryki, prawie 17 dziennikarzy z wszystkich zakątków świata wzruszyło ramionami: „to postać nikomu nie znana”. Faktycznie, Hollande wypłynął na szerokie polityczne wody dopiero w czasie skandalu seksualnego wokół Dominique’a Strauss-Kahna, który miał stanąć do walki o fotel prezydencki.
Hollande urodził się 12 sierpnia 1954 r. w Rouen. Jego ojciec lekarz startował w wyborach lokalnych z ramienia skrajnej prawicy, matka była zagorzałą katoliczką. Dzieciństwo François spędził w pensjonacie Jana Chrzciciela z Salle w Rouen, potem ukończył prawo na paryskiej Sorbonie. Cały czas, jakby na przekór rodzicom, sympatyzował z partią komunistyczną. W latach 70. jego drogi skrzyżowały się z Ségolène Royale, socjalistką, rywalką Sarkozy’ego w wyborach w 2007 r. 30 lat żył z nią w wolnym związku, na świat przyszła czwórka ich dzieci – dziś prawnicy, lekarz i psycholog. Hollande i Royal nazywani są „dziećmi Mitteranda” – ambitni, w latach 80. przekroczyli progi ministerialnych i prezydenckich komnat. Oboje nie chcieli rezygnować ani z „rodzinnego” życia, ani z politycznej kariery. Na świat przychodzi ich córka Flora, kiedy Ségolène zostaje ministrem środowiska. Prasa pisze, że Hollande żyje w cieniu swojej compagne, sarkastycznie nazywając go Monsieur Royal. Kiedy ona obejmuje kolejne teki ministerialne, on dusi się w tylnych szeregach Partii Socjalistycznej. Ale szybko wpada w oko Jacques’a Delorsa, szefa PS, później Komisji Europejskiej, i staje się jego prawą ręką. Kiedy Delors zostaje premierem, Hollande zostaje szefem PS, a potem merem Tulle. Royale i Hollande są niemal przykładową we francuskim medialnym światku polityczną parą kochanków i rodziców. Ale kiedy ona staje do wyścigu o prezyden-cki fotel w 2007 r., on znajduje pocieszenie u Valérie Massonneau-Trierweiler, dziennikarki robiącej z nim wywiad w telewizji. Z Royale rozstają się w czasie drugiej tury. Holland pokazuje się dziś z nową „towarzyszką”, dwukrotną rozwódką, matką trójki dzieci z jej drugiego małżeństwa.
Joanna Bątkiewicz-Brożek