6 maja to pamiętny dzień dla Francji i Europy – krzyczał nowo wybrany prezydent Francji. François Hollande, postać nieznana w Europie. To pierwszy od 31 lat człowiek lewicy w Pałacu Elizejskim.
Zamęt
Prezydent Republiki Francuskiej może właściwie wszystko: ma prawo rozwiązać Zgromadzenie Narodowe, promulgować rozporządzenia o charakterze legislacyjnym z pominięciem parlamentu, mianuje i powołuje rząd, premiera, może odmówić sygnowania jego decyzji. Kieruje się właściwie dewizą Ludwika XIV, zwanego Królem Słońcem: „Państwo to ja”. Sarkozy znakomicie wpisywał się w ten schemat. Rozbudzał nadzieje, składał obietnice. Ale wielu z nich nie wypełnił, jest więc architektem swojej porażki.
Socjalista jest 24. prezydentem Francji, 7. Piątej Republiki. Jego styl bycia – rozpostartym gestem dłoni przy każdej okazji jakby żąda uwielbienia, posługuje się raczej średniej klasy francuszczyzną (sic!), jest nonszalancki – zapowiada zerwanie z tradycją elegancji. Popiera eutanazję, aborcję, związki homoseksualne. Zapowiada zmiany prawa w tych dziedzinach, także w ramach UE.
Jest niemal pewne, że premierem Francji zostanie Martine Aubry (córka Jacques’a Delorsa), socjalistka, znana we Francji z wprowadzenia 35-godzinnego tygodnia pracy (Francuzi nie pracują w soboty, niedziele i środy). Aubry to twarda feministka. Razem z nią Hollande stoczy bitwę z kapitalizmem. Zapowiada horrendalne podatki dla milionerów, przywileje socjalne dla imigrantów, grozi palcem w stronę Europejskiego Banku Centralnego, chce rewizji paktu fiskalnego. Obiecuje Francuzom swoistą wyprawę do Nibylandii, kraju, którego w obecnych warunkach ekonomicznych Starego Kontynentu i w kontekście zalanej przez obcokrajowców Francji nie da się odtworzyć.
Bodaj tylko 7 na 27 rządów w Europie jest lewicujących. Czy Francja w nowych szatach socjalistyczno-komunistycznych może wpłynąć na zmianę tej nierównowagi? Nie sądzę. Więcej: Francja zagłosowała w tych wyborach nie „za Hollande’em”, ale „przeciw Sarkozy’emu”, co czyni jednak różnicę. Francja, wbrew liczbom – 51,5 proc. za socjalistą i 48,4 proc. za prawicowcem, nie jest więc podzielona, a raczej rozgniewana. Znając najnowszą historię tego kraju, można się spodziewać szybkiego zwrotu i poprawy nastroju. Francuzi zawsze wracają do matki prawicy. Ale czy wtedy zamęt, jaki lewak posieje w Europie, będzie jeszcze do uspokojenia?
Joanna Bątkiewicz-Brożek