Mając w pamięci dokonania Jamesa Buchanana, trudno jednoznacznie stwierdzić, że to Jimmy Carter był najgorszym prezydentem w historii USA. Nie ma jednak wątpliwości, że Carter jest najgorszym w historii ex-prezydentem.
02.05.2012 11:23 GOSC.PL
Od czasu, gdy nie powiodła się próba przekonania rodaków do jego reelekcji, spędza resztę życia na żałosnej próbie samousprawiedliwienia: opowiadając światu co jest nie tak z jego krajem i ludźmi w nim żyjącymi. W trakcie tego niekończącego się składania hołdów bogom poprawności politycznej, Carter – chodząca fabryka zadowolenia z siebie rodem z Plains – wszedł w kolizję z narodową dyplomacją. Zafałszował istotę wojny na Bliskim Wschodzie, określając politykę Izraela na Zachodnim Brzegu jako „system apartheidu”.
Promując “Lekcje z Biblii na co dzień: osobiste rozważania z Jimmym Carterem” trzydziesty dziewiąty prezydent (który obiecywał rząd tak dobry jak naród amerykański, a dostarczył administrację tak niekompetentną jak drużyna St. Louis Browns) stroi się w szaty biblisty, zagłębiając się w tak złożone zagadnienia jak kwestia nieomylności Biblii i metody interpretacji tekstów biblijnych.
Rezultaty są opłakane. W wywiadzie promującym Biblię Cartera, były szef prezydent stwierdził, że Biblia została napisana przez „ludzi pozbawionych nowoczesnej wiedzy”, uznał, że „jest pewna doza omylności w tekstach biblijnych” i zadeklarował swoje poparcie dla „małżeństw” osób tej samej płci. Zasugerował, że byłoby to zgodne z punktem widzenia Jezusa, gdyż Pan „nigdy nie powiedział ani słowa na temat homoseksualizmu”. Takie carteryzmy raczej nie są zaskakujące, jeśli przypomnieć sobie wcześniej wyrażane przez byłego prezydenta opinie, jak choćby ta, że „nakaz podporządkowania się kobiet (mężczyznom) wśród chrześcijańskich fundamentalistów” jest porównywalny z praktyką zniekształcania kobiecych genitaliów przez islamistów oraz, że działacze pro-life „nie obejmują swoją troską dzieci już narodzonych”.
Najwyraźniej mędrzec z Georgii nigdy do końca nie pojął moralno-teologicznego wymiaru pojęcia „oszczerstwo”.
Teraz zabrał się na dodatek do odkrywania na nowo historii.
Byłem osobiście obecny na północnym trawniku Białego Domu w październiku 1979 roku, kiedy promiennie uśmiechnięty Jimmy Carter witał Papieża Jana Pawła II w Executive Mansion. Wyszczerzone w firmowym uśmiechu uzębienie prezentowało się w pełni, gdy nauczyciel baptystycznej szkółki niedzielnej obiema rękami ściskał dłoń dwieście sześćdziesiątego czwartego Biskupa Rzymu. Sama słodycz i miód. Ale to nie było tak – twierdzi teraz Carter. Teraz opowiada, jaką to miał wówczas ostrą wymianę zdań z Papieżem na temat „utrwalania przez Jana Pawła II przekonań o podrzędnej roli kobiet”, po której następnie starli się w dyskusji o teologii wyzwolenia. Wierność Jana Pawła II tradycyjnej doktrynie katolickiej uczyniła z niego, według Cartera, swego rodzaju „fundamentalistę” i postawiła w szeregu Złych Ludzi, którzy jak Carter sądzi, „są często gniewni i uciekają się do słownej a nawet fizycznej napaści wobec osób zakłócających realizację ich planów”.
Najwyraźniej wiedziony miłosierdziem Carter odszedł z Białego Domu przed pielgrzymką Papieża do Nikaragui w 1983 roku, spodziewając się że „fundamentalista” Jan Paweł II znokautuje Ernesto Cardenala na płycie lotniska w Managua.
W rękach teologicznego analfabety takiego jak Jimmy Carter słowo „fundamentalizm” to słowo-wytrych które zastępuje lotność myśli. Błogosławiony Jan Paweł II był „fundamentalistą” w nie większym stopniu niż Reinhold Niebuhr, protestancki myśliciel z połowy XX wieku, którego Carter kiedyś wskazał jako źródło inspiracji. Na to wyznanie Reinhold Niebuhr z pewnością przewrócił się w grobie, bo nie ma chyba w publicznym życiu Ameryki postaci mającej mniej związku z Niebuhrem niż Carter. Istotnie zadufanie w sobie Cartera jest dokładną odwrotnością etyki Niebuhra, która postuluje zdrowy sceptycyzm wobec czyjejkolwiek nieomylności, a zwłaszcza swojej własnej.
H. L. Mencken, niegrzeczny chłopiec dziennikarstwa z Baltimore z Roaring Twenties, zasugerował kiedyś (oczywiście żartem), że przegrani kandydaci na prezydenta powinni być po cichu wieszani, żeby ich późniejsze brednie nie wkurzały młodych ludzi. Można sobie tylko wyobrażać, co Mencken (który zwykł szydzić ze świętoszkowatego prezydenta Wilsona, nazywając go „Archanioł Woodrow”) powiedziałby o zastosowaniu tej wielce zasłużonej kary wobec Jimmiego Cartera. W każdym razie pan Carter zrobiłby wszystkim wielką przysługę, gdyby odpuścił sobie teologię i egzegezę. Podobnie jak polityka zagraniczna, jest to dziedzina ewidentnie poza jego możliwościami.
George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie
Tłum. Magdalena Drzymała
George Weigel