Chciałbym, żeby każdy z nas katolików miał świadomość, że w tym, co robi, musi być specem w każdym calu
W serwisie prasa.wiara.pl trafiłem na interesujący tekst Ewy Karabin opublikowany na łamach Więzi. Autorka pisze w nim o „Grzechu braku profesjonalizmu” – taki też jest tytuł tekstu.
Koncentruje się na zjawisku kościelnego dizajnu, sztuki użytkowej, która ma przekazywać ważne prawdy, a niejednokrotnie je zaciemnia poprzez bylejakość wykorzystywanej formy.
Ewa Karabin pisze „...świątynie w całej Polsce pełne są styropianowych dekoracji, banerów z wizerunkami świętych czy aktualnymi hasłami duszpasterskimi, które najczęściej mają pełnić funkcję reklamowo-promocyjną. Kościelny dizajn zbyt często kojarzy się właśnie z taką formą twórczości – przesłodzoną i wyidealizowaną z jednej strony, bylejaką i nieprofesjonalną z drugiej”.
Obawiam się, że to nie jest problem tylko i wyłącznie dizajnu, ale generalnie naszych strategii komunikacyjnych. Nieraz łapię się na tym, że jestem pod wrażeniem tego, jak profesjonalnie od początku do końca działają ludzie o poglądach antyklerykalnych. Planują kampanię i realizują ją konsekwentnie od początku do końca. Co więcej, ta praca poparta jest często rzetelną wiedzą, a przekazy – z natury kłamliwe – są spójne i potrafią wyglądać wiarygodnie.
Często nam się wydaje, że prawda się sama obroni. W ostatecznym rozrachunku – zdecydowanie. Tyle że musimy jeszcze zadbać o jej przekazywanie na tym świecie, tu i teraz. Takie zadanie przed nami postawiono i kiedyś zostaniemy z tego rozliczeni.
Kiedy o tym myślę, każdorazowo jestem przerażony. Obawiam się, że oberwie nam się za nasze lenistwo. Tak, lenistwo. Lenistwo przy poszerzaniu swojej wiedzy i umiejętności. To właśnie tymi umiejętnościami, tą wiedzą, tym – jak pisze autorka „Więzi” – profesjonalizmem - musimy służyć Bogu, Kościołowi i drugiemu człowiekowi. Tymczasem ciągle zbyt często nasz profesjonalizm sprowadza się do styropianowych dekoracji i byle jakich banerów, kiczowatej muzyki kościelnej czy nędznych kazań w kościele.
Nie ma się co obrażać na świat, że nas nie słucha, jeśli nasz przekaz – prawdziwy i piękny – ukrywamy pod grubą warstwą religijnej tandety. Nie ma się co obrażać, jeśli sami wysyłamy komunikaty sprzeczne pod względem doniosłości treści i miernoty formy.
Żebyśmy tylko się dobrze zrozumieli. Nie chodzi mi o to, żeby każdy teraz stał się specem od katolickiego marketingu. Nic z tych rzeczy. Chciałbym, żeby każdy z nas katolików miał świadomość, że w tym, co robi, musi być profesjonalistą w każdym calu. Czy to się komuś podoba czy nie – głoszenie Chrystusa nie sprowadza się tylko do ewangelizacyjnych akcji, ale do dawania o Nim świadectwa w każdym miejscu i każdym czasie. Również w tym, co robimy, gdzie robimy i jak.
Jan Drzymała