Benedykt XVI pokazuje, że ma „mapę drogową” ku jedności chrześcijan.
19.04.2012 09:50 GOSC.PL
Z okazji 85. Urodzin i 7. Rocznicy wyboru Josepha Ratzingera na Stolicę Piotrową niemiecki tygodnik „Die Zeit” opublikował ankietę: „Czy potrzebujemy jeszcze Papieża?”. Publicystka Sabine Rückert – z wyznania protestantka – zarzuca następcy św. Piotra, że m.in. „ignoruje ewangelików”, „gardzi kobietami”, „potępia teologię wyzwolenia”, „niszczy wszystkie dialogi religijne, które z wielkim trudem rozpoczął jego poprzednik”, z drugiej strony zaś „ma serce dla negujących holocaust we własnych szeregach”.
Tego typu stwierdzenia ukazują daleko idącą ignorancję teologiczno-kościelną ich autorki i gdyby wypowiedziała je Frau Huber z Tante Emma Laden za rogiem podczas ważenia pomidorów, można byłoby wzruszyć nad nimi ramionami. Ale nie można, bo pani Rückert publikuje te bzdury w wysokonakładowym piśmie, którego czytelnicy mogą traktować je jako wypowiedź kogoś kompetentnego. Niestety tego typu stwierdzenia padają spod klawiatur także polskich publicystów, wobec czego warto się nad nimi chwilę zastanowić.
Szczególnie istotne wydaje mi się odniesienie do działalności Benedykta XVI w zakresie dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego. Zarzut „ignorowania ewangelików”, zawieszania relacji z innymi religiami i wspieranie lefebrystów (bo tu m.in. o bp Williamsona, który negował holocaust, chodzi) mogą na pierwszy rzut oka wyglądać przekonywująco, ale tylko, jeśli nie rozumie się, czym jest ekumenizm i dialog międzyreligijny. Ten pierwszy ma prowadzić do zjednoczenia wszystkich wyznawców Chrystusa. Ten drugi nie ma na celu stworzenia synkretycznej religii ogólnoświatowej, a pokojowe życie obok siebie i wzajemne poznanie. A to zupełnie co innego.
Jeśli zarzuca się Benedyktowi XVI, że odszedł od linii Jana Pawła II, jeśli chodzi zarówno o ekumenizm, jak i dialog międzyreligijny, to zapomina się o szczególnym czasie, w którym działał papież-Polak. Starał się on pokazać, że rozmowy i spotkania zarówno z chrześcijanami innych denominacji, jak i wyznawcami obcych religii są w ogóle możliwe; stąd spektakularne spotkania z arcybiskupem Canterbury i zwierzchnikiem greckich prawosławnych, czy wizyta w zborze ewangelickim. Stąd w ramach dialogu międzyreligijnego, Światowy Dzień Modlitwy o Pokój czy budzące do dziś kontrowersje ucałowanie Koranu. Działalność Jana Pawła II to nie były tylko medialne gesty, ale także istotne ustalenia międzywyznaniowe, jak „Wspólna deklaracja o usprawiedliwieniu” z luteranami. Nie można jednak zapominać także o deklaracji „Dominus Iesus”, która stwierdza jednoznacznie, iż „Kościół Chrystusowy, pomimo podziału chrześcijan, nadal istnieje w pełni jedynie w Kościele katolickim” oraz że „jeśli jest prawdą, że wyznawcy religii niechrześcijańskich mogą otrzymać łaskę Bożą, jest także pewne, że obiektywnie znajdują się oni w sytuacji bardzo niekorzystnej w porównaniu z tymi, którzy posiadają w Kościele pełnię środków zbawczych”. Teoria, iż powstała ona tylko w wyniku machlojek Prefekta Samo Zło jakoś do mnie nie przemawia.
Skupię się na samym dialogu z chrześcijanami innych denominacji. Dzięki Janowi Pawłowi II zdecydowana większość katolików nie ma wątpliwości, że ekumenizm jest możliwy. Kolejne, o wiele mniej spektakularne, ale co najmniej równie owocne działania Benedykta XVI układają się w logiczną całość, by nie powiedzieć strategię, „mapę drogową” dochodzenia do jedności Chrześcijan. Zaledwie wczoraj przełożony Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X przekazał do Watykanu „preambułę doktrynalną”, która, choć nie kończy ostatecznie dialogu między Watykanem a lefebrystami, stanowi bardzo ważny punkt w uzyskaniu pełnej zgody. Jeśli w tym procesie mieć o coś pretensje do Stolicy Apostolskiej, to o niezbyt fortunne medialnie prowadzenie tego procesu, nie zaś o sam fakt np. zdjęcia ekskomuniki z czterech biskupów Bractwa.
W kontekście dialogu z prawosławnymi rzeczywiście relacje z protestantami mogą wyglądać jak „ignorowanie ewangelików”. Problem w tym, że w dialogu ekumenicznym nie chodzi o dialogowanie dla dialogowania, ale o dochodzenie do pewnych wniosków. Między katolikami a prawosławnymi różnic doktrynalnych jest bardzo niewiele, choć podejście do prymatu Piotrowego ma bardzo duże znaczenie. W przypadku setek protestanckich denominacji różnice są ogromne, tak że w zasadzie z wieloma nie ma o czym rozmawiać. Warto przypomnieć, że także protestanci nie są tu bez winy. Czyżby napastliwe wypowiedzi wysoko postawionych funkcjonariuszy Ewangelickiego Kościoła Niemiec o Kościele katolickim miały poprawić nasze wzajemne relacje?
Wreszcie dochodzimy do kolejnego spektakularnego posunięcia Benedykta XVI, jakim było umożliwienie całym anglikańskim wspólnotom powrót na łono Kościoła. Zabieg utworzenia prałatur personalnych jest dość problematyczny. To swoista wersja unityzmu, który jest poniekąd przyznaniem się do porażki. Jeśli umożliwia się wyznawcom jakiegoś wyznania kultywowanie własnych tradycji wewnątrz Kościoła katolickiego, jednocześnie odrywając ich od ich wspólnoty macierzystej, oznacza to, że w danym momencie dojście do porozumienia z ową macierzystą wspólnotą nie tylko nie jest możliwe, ale i nie rokuje najlepiej. Jak mówi znany z łamów „GN” o. Dariusz Kowalczyk SJ w wywiadzie-rzece, jakiego udzielił Tomaszowi Rowińskiemu („Czy żyjemy w czasach apokalipsy?”): „Trudno prowadzić poważny dialog z biskupem lesbijką, która twierdzi, że aborcja jest kwestią wolnego wyboru kobiety”.
Benedykt XVI prowadzi najpoważniejsze rozmowy z tymi, którzy są najbliżej Kościoła, jednocześnie nie zapominając o tych, którzy są od niego daleko. To praktyczny ekumenista, który idzie w poprzek oczekiwań tych, którzy w dialogu międzywyznaniowym chcą widzieć jedynie puste gesty wykonywane od czasu do czasu. Oni są prawdziwymi przeciwnikami Jedności.
Stefan Sękowski