UE nie ogłosi decyzji o powrocie na Białoruś swych odwołanych w lutym ambasadorów do czasu, kiedy to realnie nastąpi, czyli gdy ambasadorzy będą już w Mińsku - wynika z rozmów PAP z dyplomatami we wtorek w Brukseli.
Na wtorkowym spotkaniu dyplomatów państw UE w Brukseli uzgodniono wspólnie, jak ujawnił jeden z uczestników, by nie podawać publicznie, "czy i kiedy wrócą ambasadorzy". Jednak PAP ustaliła, że wszyscy zgadzają się na ich powrót.
Rzecznicy prasowi, wskazując na wyjątkowo poufny charakter wtorkowego spotkania, odmawiali informacji o decyzjach, jakie na nim zapadły.
"Jedyne, co mogę powiedzieć to to, że UE kontynuuje ocenę sytuacji na miejscu i zajmie skoordynowane i solidarne stanowisko w kwestii powrotu ambasadorów" - powiedziała PAP Maja Kocijanczicz, rzeczniczka szefowej unijnej dyplomacji Catherine Ashton. Rzeczniczka przyznała, że celem jest "powrót" ambasadorów, tak by mogli na miejscu, w Mińsku, kontynuować swoją pracę.
PAP ustaliła, że w tym tygodniu nie ma już zaplanowanego w Brukseli kolejnego spotkania dyplomatów ws. Białorusi, co potwierdza wcześniejsze anonimowe informacje uzyskane od dyplomatów w Mińsku i Brukseli, że decyzja ma zapaść już na początku tego tygodnia.
"Na początku przyszłego tygodnia kolegialnie zostanie podjęta decyzja" - zapowiadało PAP w minioną niedzielę źródło w korpusie dyplomatycznym w Mińsku, komentując wcześniejszą informację niezależnego tygodnika "Nasza Niwa", że są duże szanse, iż dyplomaci państw UE wrócą do Mińska w kolejnych dniach. Tygodnik powołał się na swojej stronie internetowej na "źródło zbliżone do europejskich kręgów dyplomatycznych".
W geście solidarności ambasadorzy państw UE wyjechali z Mińska na - jak się to określa w języku dyplomatycznym - konsultacje, gdy władze białoruskie wezwały 28 lutego ambasadorów Polski i UE do wyjazdu z Białorusi. Reżim Łukaszenki uciekł się do tego dyplomatycznego manewru, kiedy ministrowie państw UE zatwierdzili 28 lutego sankcje w postaci zakazu wizowego oraz zamrożenia aktywów 21 kolejnych przedstawicieli władz białoruskich odpowiedzialnych za łamanie praw człowieka i represje wobec opozycji.
Następnie, 23 marca, ministrowie spraw zagranicznych 27 państw UE po raz kolejny rozszerzyli sankcje wobec Białorusi, m.in. podejmując decyzję o zamrożeniu aktywów 29 firm należących do trzech oligarchów wspierających reżim Łukaszenki. W przyjętej deklaracji ministrowie zapowiedzieli wprowadzanie kolejnych sankcji, "dopóki wszyscy więźniowie polityczni nie zostaną uwolnieni".
W minioną sobotę i niedzielę zwolnionych zostało dwóch więźniów politycznych: były kandydat opozycji i rywal Łukaszenki w wyborach prezydenckich z 2010 roku Andrej Sannikau oraz jego współpracownik Źmicier Bandarenka. Obaj zostali zatrzymani po powyborczych manifestacjach opozycji, oskarżeni o organizację masowych zamieszek i skazani na karę kolonii karnej. Właśnie powyborcze procesy opozycjonistów pociągnęły za sobą zaostrzenie unijnych restrykcji wobec Białorusi.
"To pokazuje, że polityka sankcji zaczyna przynosić rezultaty" - powiedział PAP dyplomata.
W więzieniu pozostaje jednak wciąż wielu działaczy opozycji, w tym drugi z byłych kandydatów opozycji na prezydenta - Mikoła Statkiewicz.
Na razie przedstawiciele UE reagują z zadowoleniem, ale powściągliwie, na zwolnienie Sannikaua i Bandarenki, i nie formułują obietnic cofnięcia sankcji wobec władz w Mińsku. "Wzywam władze Białorusi do bezwarunkowego zwolnienia teraz wszystkich pozostałych więźniów politycznych i usunięcia wszelkich restrykcji w zakresie korzystania przez nich z praw obywatelskich i politycznych" - oświadczyła Ashton w niedzielę.