Cesarskie cięcie to poważna operacja brzuszna. Powinno być więc wykonywane z przyczyn medycznych, a nie z powodu braku kompetencji lekarzy lub... mody.
29.03.2012 10:50 GOSC.PL
W Polsce wciąż wzrasta liczba urodzeń metodą cesarskiego cięcia. Obecnie prawie co trzeci poród kończy się chirurgicznie. Niby nic, ktoś powie. Lepiej, żeby dzieci rodziły się tą metodą, niż umierały lub rodziły się chore. Oczywiście, to prawda. O ile cesarki wykonywane są z prawdziwej potrzeby i rzeczywistych wskazań lekarskich. Gorzej, gdy są wykonywane na życzenie (legalnie lub nie) lub tylko dlatego, że lekarzom się śpieszy/nie potrafią przyjąć profesjonalnie trudnego porodu naturalnego. Bo zawsze trzeba pamiętać, co podkreśla większość medyków, że cesarskie cięcie to poważna operacja brzuszna, dużo bardziej ryzykowna dla matki i dziecka, niż poród naturalny. Więcej - niesie z sobą również spory "pakiet" problemów: np. z późniejszą płodnością i dzietnością kobiety.
Pod koniec marca w Warszawie odbyła się konferencja "Ratujmy życie - wspierajmy rodzicielstwo". W warszawskim Szpitalu św. Rodziny znany ginekolog położnik, prof. Jerzy Leibschang, mówił o wzrastającej wciąż liczbie cesarskich cięć oraz o medycznych i społecznych skutkach tego zjawiska. Czym jest powodowane? W wielkim skrócie (szerzej w papierowym wydaniu Gościa): modą, dezinformacją rodzących (którym się wydaje, że skalpel jest lepszy od natury), niedouczenie personelu medycznego czy strach lekarzy przed procesem karnym (w przypadku komplikacji w czasie porodu naturalnego).
Nie wolno też zapominać, że większość kobiet jednak chce rodzić naturalnie, i to lekarze oraz położne powinni zrobić wszystko, by im w tym pomóc. Najprostszym nieraz sposobem jest spokojne monitorowanie końcówki ciąży, i o ile nie jest to podyktowane faktycznymi przesłankami medycznymi, nie przyspieszanie porodu na siłę, medykamentami. Każda położna, każdy lekarz wie, że gdy ciało kobiety nie jest przygotowane do porodu, poród często się komplikuje, przedłuża. I często w efekcie robione jest cesarskie cięcie. Mimo tej elementarnej wiedzy, obecnie w polskich szpitalach podawanie oksytocyny jest już niemal standardem...
Podczas warszawskiej konferencji, prof. Leibschang powiedział m.in, że za wzrost liczby cesarskich cięć odpowiada również błędnie ustalany termin porodu: "Wyliczając termin porodu, w znaczącej większości lekarze posługują się tzw. regułą Naegele'go. I najczęściej zapominamy o tym, że reguła ta opiera o założenie, iż do zapłodnienia doszło dokładnie w 14 dniu regularnego 28-dniowego cyklu miesiączkowego. Wyliczenia stają się niedokładne dla kobiet z nieregularnym, krótszym lub dłuższym cyklem. Czyli dla większości matek. Również wyznaczanie terminu porodu na podstawie badania USG obarczone jest większym lub mniejszym błędem". Kobieta trafia więc do szpitala "po terminie", a de facto ani jej dziecko, ani jej ciało nie są gotowe do porodu...
Najbardziej martwi, że prawdopodobnie cesarskich cięć będzie w Polsce jeszcze więcej. Dlaczego? Ministerstwo Zdrowia nakazuje "bezwzględne skierowanie do hospitalizacji po 41 tygodniu ciąży". Jednak wytyczne te nie są precyzyjne. I nie podają, w jaki sposób powinno się określać termin porodu. Należy się więc spodziewać, że po źle wyliczonym terminie porodu, znacząco wzrośnie liczba kobiet przyjmowanych na patologię ciąży. Tym samym, może też wzrosnąć liczba farmakologicznych indukcji porodów, i co się z tym wiąże, także liczba cięć cesarskich.
Agata Puścikowska