Zacząłem się kłócić: „Boże, czemu to niewinne dziecko zginęło w katastrofie kolejowej?”
Trzy dni temu w Ostrawie rozmawiałem z ks. Adamem Ruckim, wieloletnim ojcem duchownym kapłanów tej czeskiej diecezji. Jego dziecięca ufność i rozbrajające świadectwo dały mi sporo do myślenia. Pisałem o tym w poprzednim komentarzu. Nie spodziewałem się jednak, że jeden akapit naszej rozmowy będzie pasował jak ulał do dzisiejszej wiadomości o tragedii pod Szczekocinami.
– Wątpliwości w wierze pojawiają się zazwyczaj po jakiś życiowych zawirowaniach, bolesnych przeżyciach – opowiadał ks. Adam – W głośnej katastrofie pociągu na Morawach (spadł z mostu) zginęło mnóstwo ludzi. Miedzy innymi młoda, piękna dziewczyna. Miała 18 lat. Wołali na nią w rodzinie „słoneczko”. Odprawiałem za nią Mszę świętą. Głowy jej zapłakanych rodziców rozsadzały wątpliwości.
Pytali: „Dlaczego?”. Zacząłem się kłócić z Bogiem: „Panie, nie rozumiem tego. Czemu to niewinne dziecko zginęło?”. Jak tu rozwiać wątpliwości rodziców? I w czasie Mszy świętej usłyszałem delikatny głos: „My się łączymy. W Eucharystii Ja staję się tą kobietą, a ta zapłakana matka staje się Mną. Ona niesie mój krzyż, ja biorę na Siebie jej cierpienie. Ja będę jej siłą”. Ja boję się mocnych słów. Gdy ludzie dzielą się ze mną wątpliwościami, często biorę ich po prostu za rękę i modlę się z nimi.
Wiem, że żadne moje słowa nie wystarczą. Chwytam ich za rękę i wierzę, że Chrystus, który jest we mnie (to dopiero tajemnica!), da odczuć tym osobom, że nie są sami, że to On rozwiąże ich wątpliwości. Zafascynowało mnie to, co zaobserwowałem we wspólnotach Jeana Vanier. „Siadam koło wątpiącej osoby – opowiadał ojciec Philippe – biorę ja za dłoń i czuję, jak Bóg w tej chwili działa. Czuję, jak ta osoba zaczyna się uspokajać, a nawet uśmiechać. Dzieje się coś, czego nie rozumiem. I często dokonuje się to bez słów!”.
Cały wywiad z ks. Ruckim przeczytasz w numerze 10 „Gościa Niedzielnego”
Marcin Jakimowicz