Eric-Emmanuel Schmitt znalazł sposób na wyróżnienie się spośród innych pisarzy. Afirmuje życie, cieszy się nim i uważa, że sztuka leczy. A to w dzisiejszych czasach rzadkość.
24.02.2012 17:06 GOSC.PL
W zalewie utworów, w których zło okazuje się tematem najbardziej fotogenicznym – opowiadania i powieści Schmitta uwodzą wiarą w człowieka. Popularni dziś autorzy starają się poruszyć czy zbulwersować, nie myśląc o uzdrawianiu ducha. Schmitt zachowuje się inaczej.
Wydają go w takich nakładach jak Paolo Coelho, ale bliżej mu do ulubionego od dzieciństwa Saint-Exuperyego. Książki twórcy „Marzycielki z Ostendy”, często pisane „pod tezę”, ale też nieustannie opowiadające się za wartościami znajdują miliony czytelników, którzy czekają na każdy kolejny tytuł. Ten fenomen potwierdził się i teraz – podczas dwudniowej wizyty autora „Oskara i pani Róży” w Polsce. Oblegały go tłumy wielbicieli, chcących zdobyć autograf, zrobić sobie z nim zdjęcie, ale też – co najważniejsze - czytających go.
Schmitt, jak sam powiedział, odziedziczył po matce energię i umiejętność cieszenia się życiem. To znajduje odbicie w jego dziełach. Przy tym nie odstawia na bok tego co bolesne. - Prawdziwe szczęście polega właśnie na integracji cierpienia i radości – powiedział mi w rozmowie dla „GN”. - Nie ma innej rady jak tylko rzucić się w tę ozdrowieńczą wodę życia głową w przód. Zupełnie się nie zgadzam z postawą buddystów, którzy dystansują się od emocji, od tego co cieszy i boli. To nie to samo co nasza radość z chwili. Buddysta tybetański, żeby nie cierpieć z powodu utraty matki, musi dystansować się od swojej miłości do niej. A ja lubię dużo cierpieć, bo to pozwala mi dużo kochać.
Mieszkający w Brukseli pisarz przyjechał do nas promować swoją „Kobietę w lustrze” . Ta powieść jest znakomitym powrotem do tradycji, które rozpoczął „Oskarem i panią Różą”, z czasem wpadając w zakręt opowiadań pisanych schematycznie, jakby z zamierzenia gotowych do przeniesienia na scenę. Przedstawia w niej trzy kobiety z różnych epok - mistyczkę z XVI wieku, wielbicielkę Freuda z przełomu XIX i XX wieku i współczesną gwiazdę Hollywood. Łączy je wrażliwość, zdolność empatii wobec ludzi i natury, niezależność myślenia, wolność od stereotypów i prawdziwie męska siła. Jak mi powiedział najbliżej mu do mistyczki – Anny z Brugii. Sam napisał cytowane w książce jej wiersze skierowane do umiłowanego Chrystusa – duchowego wybranka. – Jest najbardziej wolna, bo potrafi tak szaleńczo wierzyć – stwierdził.
Dziś ludzie boją się swojego życia duchowego. Schmitt, próbuje w nie wniknąć. Może to jedna z tajemnic jego sukcesu? A tak na marginesie czy w poincie tego tekstu – polecam „Kobietę w lustrze”. Myślę, że w lustrze tej powieści mogą się przejrzeć też mężczyźni.
Barbara Gruszka-Zych