Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, kto pełni faktyczną rolę prezydenta Unii Europejskiej?
03.02.2012 10:33 GOSC.PL
Angela Merkel, zanim wyruszy Merkelobusem do Francji, by wesprzeć w wyborach Nicolasa Sarozy’ego (ależ się uczepiłem tematu w tym tygodniu), składa wizytę w Chinach. Nie, nie, skądże, nie po to, by wesprzeć kandydata na prezydenta Chin z obawy, że może wygrać opozycja i konkurent obecnej głowy narodu. Spokojnie, w Państwie Środka takie niebezpieczeństwo przecież nie istnieje. Może przy okazji pani kanclerz podpyta chińskich specjalistów, jak to się robi, że opozycja nie ma szans, zawsze można dobre wzorce przywieźć do Europy i wypróbować najpierw we Francji, skoro, jak przyznał kolega partyjny pani Merkel, zwycięstwo konkurenta Sarkozy’ego osłabi Francję… No ale zostawmy już osławiony Merkelobus. Póki co pani kanclerz Unii…oops…Niemiec oczywiście, namawia chińskich partnerów do odważniejszego inwestowania w Europie. Gra toczy się o niemałe pieniądze. Aż jedna czwarta chińskich rezerw walutowych, które przekraczają 3 bln dolarów, jest trzymana w euro. Angela Merkel przekonuje Chińczyków, że waluta nie upadnie, a ostatni szczyt (jak kilkanaście poprzednich) był przełomowy dla walki z kryzysem.
Nie ulega wątpliwości, że pani kanclerz pojechała do Chin zarówno jako szefowa niemieckiego rządu, jak i przedstawiciel całej Unii. Właściwie jako jedyny realny lider Wspólnoty, zatem wcześniejszą pomyłkę z kanclerzem uznajmy nawet nie tyle za pomyłkę freudowską, co spontaniczne stwierdzenie faktu. Czy wyobrażacie sobie Państwo dzisiaj, że równie poważnie w Pekinie traktowano by wizytę Hermana van Rompuya, przewodniczącego Rady UE? A gdzie się podziała baronessa Catherine Ashton, szefowa unijnej dyplomacji? Nikt poważny chyba zresztą nie wierzył, gdy wchodził w życie traktat lizboński, że będzie istniało coś takiego jak wspólna polityka zagraniczna Unii. Obsadzenie na rzekomo najważniejszych stanowiskach unijnych postaci tak niemrawych politycznie (zwłaszcza pani Ashton, która nie wiedziała, z czym się je Partnerstwo Wschodnie) było jasnym sygnałem, że to nie oni będą podejmowali zasadnicze decyzje. I z jednej strony dobrze, bo nie ma jednej wspólnej polityki zagranicznej, więc funkcje są fikcyjne. Rozumie to także Angela Merkel, która jednak jako wytrawny polityk potrafiła niemiecki interes ubrać w szaty interesu całej Unii. Na pozycję prezydenta Unii ciężko sobie zapracowała.
Jacek Dziedzina