Szkoda, że moja koleżanka Ola mieszka od Głubczyc bardzo, bardzo daleko.
01.02.2012 09:12 GOSC.PL
Wczoraj rozmawiałam z bliską koleżanką. Dajmy jej na imię - Aleksandra. Ola jest osobą tzw. poszukującą. Ma ogromne problemy z wiarą, z przyjęciem pewnych zasad Kościoła. Do tego z jej opowiadań wynika, że nie miała szczęścia, by do tej pory spotkać duszpasterza, który by z nią normalnie porozmawiał, wysłuchał, bez usilnego nawracania lub co gorsza - potępiania...
A koleżanka to osoba bardzo dobra z gruntu. Pomaga innym, dobrze wychowuje gromadkę dzieci. I moim zdaniem - cały czas szuka tego, Który dla wielu z nas, podobno nie jest trudny do odnalezienia... Koleżanka nawet się podśmiewa: "widocznie nie mam tej łaski. Bo podobno do tego potrzebna jest łaska, prawda?"...
W każdym razie, właśnie wczoraj, Ola rodzaj tej łaski poczuła. Koniecznie, nagle, poczuła potrzebę modlitwy. W kościele. Zimno, dziki mróz. Zamknęła drzwi, rzuciła pracę, poszła na piechotę na spotkanie z Nieznanym. W jej malutkiej mieścinie jest tylko jeden kościół. Weszła, modliła się jak umiała. Na tej swojej modlitwie z potrzeby serca, wymyśliła (sama?), żeby zamówić Mszę św. za zmarłych z rodziny. Weszła więc niepewnie do kancelarii, poprosiła o Mszę. Ksiądz spojrzał podejrzliwie (na co dzień Oli w kościele nie widzi), ale intencję przyjął. A potem przyszło do "co łaska". Koleżanka, nieprzygotowana kompletnie, wygrzebała z torebki ze 30 zł. Ksiądz spojrzał, powiedział że to przymało. A ona - że podobno jest co łaska. A on - że owszem, co łaska. Ale w jego parafii, łaska opiewa na 50 zł. I żeby przyszła kiedy indziej. A zapisaną intencję z księgi wykreślił. Olka płacze, że już nie wróci... A mnie jest po prostu okropnie wstyd. W imieniu Kościoła.
Ale na szczęście widziałam ostatnio i inny Kościół. Według mnie - prawdziwszy. W Głubczycach, gdzieś daleko - tuż pod czeską granicą, gdzie już przysłowiowe wrony zawracają, działa nietypowe duszpasterstwo. Złośliwcy mówią - duszpasterstwo stanikowe. A prowadzi je franciszkanin brązowy, o. Łazarz. Duszpasterstwo to wyjątkowe, bo na pozór (!) nie ma w nim słowa o Bogu, o Kościele. A jednocześnie wszystkie spotkania (co wtorek) są na wskroś przesiąknięte duchem chrześcijańsko - franciszkańskim. Czyli Pokój i Dobro. A kobiety - młode matki z Głubczyc - garną się na te spotkania drzwiami i oknami. Przychodzą z dziećmi, piją kawę, jedzą ciastka. Rozmawiają o wszystkim. A o. Łazarz dba, by na każde spotkanie przyjeżdżał inny, ważny i ciekawy gość. A to prawnik, a to brafiterka (!), a to - mistrz franciszkańskiej kuchni. Reporterska relacja z mojego spotkania z Matecznikiem (bo tak się to miejsce dla kobiet i dzieci nazywa), znajdzie się w najnowszym numerze papierowego Gościa Niedzielnego.
Co warte podkreślenia: chociaż o. Łazarz nie nagania kobiet do kościoła, nie wymusza pewnych postaw i zachowań, "tylko" po prostu z kobietami jest: rozmawia i wspiera, jego podopieczne same potem spowiadają się w klasztorze, dzieci chrzczą, mężów na Msze św. przyprowadzają... Takie nienachalne duszpasterstwo dla wszystkich matek: wierzących, wątpiących, poszukujących... Aż szkoda, że moja Ola mieszka od Głubczyc bardzo, bardzo daleko...
Agata Puścikowska