Popływam na środku oceanu, jak tylko się uspokoi, wyginą wszystkie rekiny i będę czuł dno pod nogami.
07.12.2011 12:20 GOSC.PL
– Chcemy przystąpić do strefy euro, kiedy będzie w sposób dla nas przekonujący naprawiona – ogłosił minister finansów Jacek Rostowski. – Nie jest żadną tajemnicą dla kogokolwiek, że strefa euro nie funkcjonuje w tej chwili idealnie – dodał.
Stanowisko rządu zadziwia brakiem racjonalnego osądu sytuacji. Powtarzane przez premiera i większość ministrów formułki o ratowaniu strefy euro, w której kiedyś „musimy” się znaleźć, stoją w sprzeczności z ocenami, które od dawna głosili trzeźwo patrzący ekonomiści: wspólna waluta, obejmująca tak nierówno rozwinięte gospodarki, jest projektem skazanym prędzej czy później na niepowodzenie. – W przypadku euro okazało się, że jeden „rozmiar” waluty i uśrednienie stóp procentowych dla gospodarek o różnej prędkości stało się szkodliwe dla wszystkich – mówił mi niedawno Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. Nawet Komisja Europejska w raporcie sprzed kilku lat przyznała, że tworzenie strefy euro było podyktowane… wyłącznie względami politycznymi! Euro miało być narzędziem integracji politycznej, a nie ekonomicznej, bo też podstawy ekonomiczne takiego przedsięwzięcia są bardzo kruche lub nie ma ich w ogóle.
Dlatego też uparte powtarzanie przez polityków, że naszym priorytetem jest znalezienie się w strefie skazanej na wymarcie, przypomina zaklinanie przyrody. Ocean nigdy nie będzie spokojny (nawet Pacyfik), na środku wielkiej wody nigdy nie poczujemy dna pod nogami i rekiny też raczej szybko nie wyginą. Ale poczekamy, poczekamy, mówi rząd, może jednak coś się da zrobić i wypłyniemy sobie spokojnie na środek Atlantyku.