Kolejny „wielki duchowy autorytet” zawiesił sutannę na haku lub pogrążył się w grzechu.
Ojciec G. Kreatywny, zdolny, charyzmatyczny. Autor. Zawsze otoczony wianuszkiem młodych. Pamiętam jak w czasie modlitwy o uwolnienie zniewolona osoba krzyczała: „Z nim jest moc!”. „Moim problemem jest to, że mam za dużo darów” – wyznał z pewną dozą bezczelności w czasie rozmowy. Odszedł z wielkim hukiem.
Ojciec K. Rozchwytywany kaznodzieja. Autor. Duszpasterz. Pamiętam doskonale jego rekolekcje. Mówił o acedii – demonie południa, duchu zniechęcenia. Kto mógł przypuszczać, że głosi je przede wszystkim sobie? Odszedł po cichu, kuchennymi drzwiami. Tuż przed powieszeniem habitu na kołku rzucił znajomemu księdzu: „Po co służyć instytucji, która i tak cię nie doceni?”.
E. Autor, założyciel. Jego książki tysiące ludzi znało niemal na pamięć. Zawarł w nich mnóstwo genialnych intuicji. O tajemnicy Izraela, pięknie chrześcijańskiego Wschodu, wiośnie Kościoła. I ogromnej duchowej ciemności, rozdarciu graniczącym z chorobą psychiczną. Dopuścił się skandalu, zniknął.
Co kilka miesięcy dotyka nas informacja o tym, że kolejny „wielki duchowy autorytet” zawiesił sutannę na haku lub pogrążył się w grzechu. To zimny prysznic, rodzaj pobudki, w czasie której jak refren wracają do nas słowa: „To mówi Pan: Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku” (Jr 17, 5)
Dlaczego przywołuję je akurat dziś? Bo w liturgii przez wszystkie przypadki odmienia się imię Jana Chrzciciela.
Największy z proroków. Znal Jezusa od dziecka. To on (będąc jeszcze, co kompletnie niezrozumiale dla Magdaleny Środy, „płodem”) zareagował na obecność Syna Bożego tańcem. Głosił chrzest nawrócenia. Był radykalny. Ciągnęła do niego cała judzka kraina. A jednak w chwili ogromnej ciemności wołał bezradny: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”. Potworna ciemność. Druga strona reflektora. Słowa, które oduczają nas osądzania.
„Lepiej się uciec do Pana, niż pokładać ufność w człowieku. Lepiej się uciec do Pana, niżeli zaufać książętom” (Ps 118, 8-9) – wołał psalmista. Pomazaniec, największy król w historii Izraela miał na rękach krew.