Świat zbankrutował. Czas na rewolucję. Czas na makrowikinomię. Tym razem nowy wspaniały świat na pewno się uda.
25.11.2011 11:45 GOSC.PL
Przestarzałe instytucje, nieefektywne metody zarządzania, myślenie prywatne, hamujące innowacyjność hierarchiczne struktury. To obraz świata, który musi odejść do historii. Tak w dużym uproszczeniu można streścić ideę, którą dzielą się z ludzkością autorzy „Makrowikinomii” – Don Tapscott i Anthony D. Williams. Ich zdaniem jesteśmy w punkcie zwrotnym historii, który zobowiązuje nas do dokonania całkowitego resetu świadomości, obejmującego niemal wszystkie sfery życia: od ekonomii i zarządzania firmą, przez rozumienie własności prywatnej, produkcji i prowadzenia badań naukowych, system ochrony zdrowia, oświatę i media, po organizację państw, legitymizację władzy i podejmowanie decyzji na forum światowym. Całość można by sprowadzić do stwierdzenia, że makrowikinomia to wielka pochwała potęgi zbiorowej innowacyjności i otwartych systemów. Oczywiście narzędziem wspierającym rewolucję jest internet, jako środowisko swobodnego przepływu idei.
Do pewnego momentu tezy autorów sprawiają wrażenie wyważania już dawno otwartych drzwi. Rewolucyjny dla wszystkich sfer życia charakter internetu jest dziś oczywistością. Nawet organizowanie demonstracji i przewrotów politycznych za pomocą portali społecznościowych, po doświadczeniach „arabskiej wiosny” nikogo już nie dziwi. Postulaty zdefiniowania na nowo własności intelektualnej są przedmiotem toczącej się od lat dyskusji w kontekście oprogramowania komputerowego, muzyki, filmów czy książek. Podważanie skuteczności światowych instytucji w rodzaju ONZ czy, coraz częściej, UE – to niemal klasyka publicystyki.
Tapscott i Williams, z technologicznych i społecznych przemian wyprowadzają jednak wnioski idące dalej. Nie wiadomo, na ile jest to proroctwo, a na ile postulat. Uznają w każdym razie, że stworzenie zbiorowej świadomości w dziedzinach takich jak nauka, polityka czy sztuka, pozwoli na zbiorową innowacyjność, wolną od skostniałych hierarchicznych instytucji. Warunkiem owej zbiorowości mają być otwarte systemy, w których każdy ma dostęp do wszystkiego.
Nie wchodząc zbytnio w szczegóły (w książce jest ich dużo, więc zapraszam do lektury), odnoszę wrażenie, że makrowikinomia to rodząca się na naszych oczach kolejna utopia, która – tym razem już na pewno – ma ustanowić raj na ziemi. Na szczęście autorzy przyznają, że nie wiedzą, do czego może doprowadzić stworzenie owej nie do końca jasnej „zbiorowej świadomości”. Przywołują za to zdanie jej czołowego krytyka, Jarona Laniera, autora książki „Nie jesteś gadżetem”, który trafnie opisuje, na czym będzie polegał nowy wspaniały świat oparty na zbiorowej „innowacyjności”. Lanier uważa, że epoka cyfrowa, z którą makrowikinomiści wiążą taka nadzieję, stworzyła mentalność „ula”, która stawia zbiorowość ponad jednostką. „Anonimowe komentarze na blogach, głupie filmiki i muzyczne składanki wydają się nieszkodliwymi błahostkami, lecz wszystkie razem wzięte upowszechniają fragmentaryczność, a bezosobowa komunikacja szkodzi relacjom międzyludzkim”. Lanier uważa, że stajemy się elektronicznymi gadżetami, a o naszych relacjach decydują algorytmy. Najbardziej denerwuje go właśnie internetowy kolektywizm, który dusi głosy jednostek indywidualnych, ginących pod w zalewie anonimowej przeciętności. Lanier przestrzega przed przekonaniem, że to kolektyw ma najlepsze rozeznanie. Więcej – zbiorową współpracę, podstawę makrowikinomii, porównuje do systemów totalitarnych. W takim układzie mentalność kolektywistyczna, którą postulują Tapscott i Williams, jest prostą drogą do postania „cyfrowych maoistów”. Retoryka o nowym lepszym świecie najczęściej prowadzi do totalitaryzmu.
Autorzy polemizują zwłaszcza z tym ostatnim porównaniem Laniera. Odpowiadają, że powszechna współpraca i komunistyczny kolektywizm to dwie sprzeczności. „Współpraca – piszą – opiera się na spontanicznej organizacji, zdecentralizowanej władzy oraz wiedzy, a także swobodzie działania. Natomiast kolektywizm to praca pod przymusem i scentralizowany nadzór”.
Wszystko pięknie. Tyle że sam postulat powszechnej współpracy w dziedzinie wiedzy i władzy (a także własności itd.) pachnie na odległość komunizmem. Bo powszechna współpraca zakłada zgodę wszystkich. A co, jeśli ktoś nie zechce? Co, jeśli naukowiec będzie wolał zachować dla siebie lub swojego zespołu tajemnice prowadzonych badań? Co, jeśli twórcy uznają, że jednak dalej chcą zarabiać (cóż za sknerstwo!) na swojej pracy artystycznej? Co jeśli narody będą chciały nadal wybierać swoich przedstawicieli, którym dadzą legitymację władzy?
Reset światu może i jest potrzebny. Ale nie może polegać na tworzeniu kolejnej utopii.
Jacek Dziedzina