„Gwiezdne wojny. Przebudzenie mocy” J.J. Abramsa wracają do korzeni, czyli do pierwszego filmu cyklu, reżyserowanego osobiście przez George’a Lucasa.
Podobnie jak w „Gwiezdnych wojnach” z 1977 roku, grafika komputerowa jest tu tylko niezbędnym uzupełnieniem. A przecież to dzięki Lucasowi możemy teraz na ekranie oglądać sceny wcześniej w kinie niewyobrażalne. To dzięki niemu, jego pomysłom i zespołowi otaczających go współpracowników najbardziej wymyślne efekty specjalne z czasem stały się codziennością kina. Niestety, czasem okazują się nawet ważniejsze od scenariusza i samej akcji.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
Dziennikarz działu „Kultura”
W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.
Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza