Ślub był w naszym kościele. A potem wesele. Impreza była międzykontynentalna: Polska-Chile. Językiem porozumiewania się był niemiecki. Czytania były po polsku i po hiszpańsku, a sporą część ślubnej przemowy wygłosiłem po niemiecku.
Słowiański temperament z latynoskim świetnie się uzupełniały, a ludzie się rozumieli. I ja tam byłem, miód i wino (chilijskie) piłem... Wszelako nie samo wesele ani nawet jego egzotyka jest tematem, którym chcę się podzielić z czytelnikami. To tylko nieodzowne tło właściwego tematu. Po skończonej ślubnej Mszy w starej części naszego kościoła do młodej pary ustawiła się kolejka z życzeniami – zwyczajna rzecz. Gdy i ja się tam znalazłem, podeszło do mnie kilku gości pana młodego, nie wszystkie pokrewieństwa (z wyjątkiem brata) zapamiętałem. Wszyscy Chilijczycy – jedni przyjechali z Niemiec, inni przylecieli zza oceanu.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.