Nowy numer 18/2024 Archiwum

Krótka lekcja siania

Pięciokrotnie okrążyli kulę ziemską. Grali przed dwustutysięczną publiką. Ich piosenki trafiły pod strzechy, czyli do blokowisk. U2? Coldplay? Nie! Siewcy Lednicy!

Być może nucisz pod nosem ich piosenki, nie mając pojęcia, kto je napisał. Zakład? „Nie bój się, wypłyń na głębię, jest przy tobie Chrystus”, „Podnieś mnie, Jezu, i prowadź do Ojca” czy „Wy jesteście solą ziemi! Wy jesteście światłem!” albo wpadająca momentalnie w ucho (i niewypadająca z niego) muzyczna adaptacja Pieśni nad Pieśniami: „Powstań, przyjaciółko ma,/ Piękna ma, i pójdź!/ Bo oto minęła już zima, deszcz ustał i przeszedł,/ na ziemi widać już kwiaty, nadszedł czas przycinania winnic”. Porywająca piosenka, przy której nogi same rwą się do tańca: „Ojcze, prowadź mnie, prowadź mnie, wola Twa niech dzieje się” ma już 300 tys. wyświetleń na YouTubie, a o 15.00 wiele rozgłośni katolickich emituje ich śpiewaną wersję Koronki do Bożego Miłosierdzia. Bez dwóch zdań: Siewcy Lednicy to prawdziwy muzyczny fenomen. Zespół do tańca i do różańca.

Poszukiwacze świętego grilla

Widziałem ich w akcji kilkukrotnie. Nie zdumiało mnie to, że potrafili wprawić w modlitewny taneczny trans dwustutysięczny tłum na Lednicy. Powiedzmy sobie szczerze: to było jak zapalenie zapałki na stacji benzynowej. Młodzi przyjechali przede wszystkim po to, by celebrować święto radości, a ten gejzer prędzej czy później i tak by eksplodował. Widziałem jednak kiedyś Siewców w sytuacji, która nie była duszpasterską sielanką. Mieli krótkie zadanie: oderwać ludzi od grilla i zaprosić ich do modlitwy. Udało im się.

To było spotkanie z mieszkającą w Niemczech Polonią. Tłum kursował między grillem a ołtarzem i naprawdę przez pierwsze godziny nie chciałem się w tym dopatrywać kondycji niemieckiego Kościoła. Samo przyszło… – Ci młodzi są samotni w swoim środowisku, ale dzięki naszym spotkaniom mają szansę zobaczyć rówieśników, którzy żyją tymi samymi wartościami – opowiadał współorganizator spotkania ks. Bogdan Retusz. – Naprawdę są męczennikami coraz bardziej niezrozumianymi w swym przeżywaniu wiary. Są w swej wierze bardzo samotni. Są mniejszością. I dlatego muszą od czasu do czasu zobaczyć tłum rówieśników, którzy uwielbiają Boga. Muszą zobaczyć, że nie są jedyni, nie są dziwakami. Każdego dnia walczą. Dlatego zabieram ich na Lednicę. Ostatnio usłyszałem: „Wie ksiądz, zauważyłem, że to tu, a nie u mnie w klasie, jest normalna młodzież”. 

Gdy na scenę wyszli Siewcy Lednicy, a z głośników popłynęły pełne ognia dźwięki: „Tak, tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham,/ tak, tak, Panie, przecież Ty to wiesz”, nikt nie umiał ustać w miejscu. Nie trzeba już było przekonywać ludzi: „Zostawcie kiełbaski!”. W niebo popłynęła modlitwa, którą siostrze Faustynie podpowiedział sam Jezus. Siewcy Lednicy rozruszali to spotkanie. Byli rodzajem modlitewnego lodołamacza.

Nikt tego nie planował

W szczerym polu spośród tysięcy dmuchawców i słodkawo pachnącego jaskrawego rzepaku w górę wystrzela ceglany dom. Nowoczesny, ale oszczędny w formie. To centrum lednickie, rodzaj szkoły. – Bo Lednica to nie akcja. To formacja. Tu nieustannie się coś dzieje – podkreśla o. Jan Góra. Po VI Światowych Dniach Młodzieży w Częstochowie, jako naturalna kontynuacja entuzjazmu młodych, w 1997 roku narodziły się coroczne spotkania Lednica 2000. Przed spotkaniem w Roku Jubileuszowym 2000 padł pomysł ożywienia wspólnej lednickiej modlitwy i kontemplacji radosnym śpiewem i tańcem. I tak się stało.

– Naprawdę czujemy, że to jest dzieło Boże, a nie nasz pomysł na życie – opowiada współzałożyciel grupy, skrzypek z Żywiecczyzny Marcin Pokusa (ostatnio ze względu na pracę w Operze Krakowskiej musiał zrezygnować z grania w Siewcach). – To, co wydarzyło się z zespołem, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Po latach widzę: jesteśmy jedynie narzędziami w Jego ręku. Graliśmy mnóstwo koncertów w Polsce, za granicą, kilkukrotnie w Stanach Zjednoczonych. Przecież tego nikt na początku nie planował. Zostaliśmy zrodzeni przez Lednicę i dla Lednicy.

Poznaliśmy się w sanktuarium Matki Niezawodnej Nadziei na Jamnej. Miałem wówczas mocne wejście. Znajomy, by zaimponować pewnej kobiecie, wniósł mnie na rękach. (śmiech) Podziałało. Efekt był piorunujący. To na Jamnej spotkałem Piotra „Żarówę” Ziemowskiego. Zaczęliśmy razem grać. Powstały pierwsze utwory: „Tańcem chwalmy Go!”, „Błogosławcie Pana” i „Słuchaj, Izraelu”. – Jak gra się dla dwustu tysięcy ludzi? Przechodzą ciarki, masz gęsią skórkę, ale powiem szczerze, nie myślisz wówczas o tym, że grasz dla tak wielkiego tłumu – opowiada Marcin Pokusa. – Staraliśmy się zawsze traktować nasz koncert jak modlitwę. Niezależnie od tego, czy przed sceną widzieliśmy morze ludzi, czy kilkadziesiąt osób. Zawsze skupialiśmy się na modlitwie, reszta nie miała tak wielkiego znaczenia i schodziła na dalszy plan.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Marcin Jakimowicz

Dziennikarz działu „Kościół”

Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.

Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza