Nowy numer 17/2024 Archiwum

Wychodzimy z "zaścianka"

Film Małogośki Szumowskiej "W imię..." cieszył się szczególnymi względami festiwalowego jury w Gdyni, które obsypało go nagrodami wykazując głęboką empatię w stosunku do "ofiar" Kościoła jakimi są homoseksualni księża.

Wcześniej na festiwalu w Berlinie doceniło go zależne wyłącznie od swojej orientacji jury nieheteroseksualne przyznając mu Teddy Awards, czyli  nagrodę dla filmów poruszających tematykę LGBT.  Szumowska przełamała funkcjonujące jeszcze w polskim kinie tabu kręcąc film o księdzu, który zmaga się ze swoją seksualnością. Temat na czasie, a rezultat łatwy do przewidzenia w sytuacji, gdy Kościół  stał się jedyną chyba w cywilizowanym świecie instytucją, która czarne nie nazywa białym, a aberracji normalnością. Kościół z problemem homoseksualizmu musiał zmierzyć się również we własnych szeregach, a rozliczenia, nie tylko w tym zakresie, nabrały tempa.

O ile pedofilia jest przestępstwem, to homoseksualizm, w większości krajów nim nie jest. Wprost przeciwnie. Związki homoseksualne cieszą się coraz większym wsparciem państwa w wielu krajach. Jednak w świetle nauki Kościoła katolickiego chociaż sama orientacja homoseksualna nie jest grzechem, to grzechem są czyny homoseksualne. Z pewnością zdaje sobie  z tego sprawę ksiądz Adam, bohater filmu, który prowadzi gdzieś na głuchej wsi ośrodek dla nieprzystosowanej społecznie młodzieży. Niewiele wiemy o jego przeszłości, w każdym razie wiemy tylko, że już na poprzedniej parafii miał kłopoty. Kiedy kusi go miejscowa Ewa stanowczo odrzuca jej zaloty. Okazuje się, że nie ulega Ewie nie z powodu obowiązującego go celibatu, ale po prostu bardziej fascynują go mężczyźni. Ksiądz stara się walczyć ze swoją skłonnością, ale ta bohaterska walka skazana jest już po raz kolejny na porażkę. Przynajmniej w oczach zwykłego widza, któremu trudno zaakceptować ulegającym swoim żądzom kapłanów. Ksiądz wybierając między Bogiem a sobą pogrąża się w upadku. W oczach widza, staraniem reżyserki, staje się ofiarą. Ofiarą wiary i Kościoła, w którym nie może dowolnie realizować swojej seksualnej tożsamości. Nie brakuje też w filmie Szumowskiej wyraziście przedstawionych odrażających aktów homoseksualnych stosunków.

Podobnie jest w filmie Tomasza Wasilewskiego „Płynące wieżowce”, którego bohater nawiązuje romans z chłopakiem. Sprawa jest bardziej złożona niż w „W imię…”, bo Michał jest biseksualistą. W tym filmie z kolei to nie bezpośrednio wiara i Kościół, ale zacofana rodzina  i środowisko staje się ograniczeniem uniemożliwiającym w pełni realizację własnej tożsamości seksualnej. Jeszcze nie wszyscy doszli do etapu w których wykrzykują na bilboardach swoją radość z faktu, że ich syn czy córka jest homoseksualna, ale jest szansa, że po paru podobnych filmach tak będzie. W filmie Wasilewskiego gej staje się ofiarą w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zarówno film Wasilewskiego, jaki i Szumowskiej zyskały sobie opinię filmów odważnych. Czy rzeczywiście tak jest skoro płyną z prądem, a nie wbrew realizowanej w  polityce społecznej wielu krajów i popieranej przez mainstreamowe media obyczajowej rewolucji mającej na celu destrukcję tradycyjnej rodziny?    

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Dziennikarz działu „Kultura”

W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.

Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza