O Bogu ścigającym grzeszników na bosaka mówi s. Gaudia Skass ZMBM.
Marcin Jakimowicz: „Łaska polega na tym, że dostaję coś, na co nie zasłużyłem, a miłosierdzie, że nie dostaję tego, na co zasłużyłem”. Zgadza się Siostra z taką definicją?
s. Gaudia Skass: Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Trochę brakuje mi w tym stwierdzeniu miłości. To taki plan minimum – brzmi nieco prawniczo. Mówi się o miłosierdziu, że jest przekroczeniem granic sprawiedliwości, taką „sprawiedliwością plus”, ale to wciąż za mało. Do mojego kobiecego serca o wiele mocniej przemawia wszystko, co jest rahamim – miłością pełną czułości, tkliwości, tęsknoty, delikatności. To taka matczyna miłość Ojca (wiem, że brzmi to paradoksalnie!), który cieszy się nami, bo widzi w nas swe dzieci.
Dominikanin Jacek Hajnos, który podobnie jak Siostra skończył ASP, miał doświadczenie nie do pozazdroszczenia. W ciągu jednej nocy zobaczył, jak w filmie, wszystkie swoje grzechy. „Widziałem, że idę do piekła i, co więcej, że jest to sprawiedliwe” – opowiadał mi. „Dlatego wiem, czym jest Boże miłosierdzie”.
Bardzo dotyka mnie sformułowanie, które często przewija się w „Dzienniczku”: „biedni grzesznicy”. Grzech to wielka ludzka bieda – takie spojrzenie bardzo zmienia perspektywę patrzenia na innych. Mam doświadczenie własnej biedy, słabości, kruchości. Widzę, ile zmarnowałam z tego, co otrzymałam, jak niepotrzebnie się przejmuję, stresuję, zamartwiam, ile razy czuję się przytłoczona. To moja bieda. I w tym wszystkim widzę, jak Miłosierny się nade mną pochyla i podnosi mnie z tego całego zdołowania własną słabością i kręcenia się wokół niej. Jest jak matka, która pochyla się, by podnieść bezradne, płaczące dziecko.
I widzi w nim potencjał, którego ono nie dostrzega?
Nawet więcej: widzi światło w tym wszystkim, co jest dla niego jedynie ciemnością.
Słowo „nędza” pada w „Dzienniczku” częściej niż „miłosierdzie”. Ludzie dowierzają Siostrze opowiadającej o swej grzeszności?
Nie wiem – musielibyśmy się ich zapytać. Mogą nie dowierzać, bo tworzą sobie jakiś niepotrzebny ranking grzechów i zaczynają się porównywać. Czy jestem mniejszą grzesznicą, bo nie mam na sumieniu na przykład aborcji? Takie myślenie jest ślepą uliczką. Ale wielu z pewnością wie, o czym mówię, gdy opowiadam o swej biedzie czy kruchości.
Za kratami też? Mija dokładnie 10 lat, odkąd Grzegorz Czerwicki, który w celi zaprzyjaźnił się z Faustyną, wyszedł na wolność. Dziś razem głosicie w więzieniach…
Ooo, jak ja kocham tę posługę! Jadę do zakładów karnych, głoszę więźniom Boże miłosierdzie i wiem, że nie jestem takim świadkiem jak Grzesiek, który był na ich miejscu. Idę do nich jak siostra. Nie zakonna, rodzona! A czasem jak matka. I widzę, że z czasem zaczynają tak na mnie patrzeć. Wiele razy tego doświadczyłam.
Nie bała się Siostra, słysząc huk zatrzaskiwanych bram?
Jakoś nie bardzo. To nie jest związane z moją historią życia, po prostu widzę, że dostałam jakąś szczególną łaskę miłości do więźniów. Zawsze chciałam głosić im, że Ojciec patrzy na nich oczyma matki, bo dla wielu z nich to jedyne doświadczenie dobra, jakie zapamiętali. Matka walczyła o nich, nie zwątpiła, nie przekreśliła, choć cały świat to zrobił.
Ciągnie Siostrę do ludzi rozdartych?
Bardzo! Od początku tak mam. Chciałam głosić odrzuconym przez społeczeństwo, stygmatyzowanym, przekreślonym. W Łagiewnikach od początku lubiłam, gdy posyłali mnie na przykład do gimnazjalistów zaliczających kolejny obowiązkowy punkt wycieczki po Krakowie. Tak, ciągnie mnie do ludzi rozdartych…
Bo ci, którzy mają coś za uszami, bardziej słuchają? Są w stanie przyjąć miłosierdzie?
Pamiętam, jak o. Michał Legan zadał kiedyś prowokacyjne pytanie. „Czy miłosierdzie jest dla wszystkich?” – zapytał. „Nie!” – odpowiedział i zawiesił glos. Po chwili pełnego napięcia milczenia dodał: „Jest dla grzeszników”. Jeżeli nie uważasz się za grzesznika, nie będziesz go potrzebował. Nasz dramat polega na tym, że jesteśmy wszechmocni wobec Boga, jeżeli chodzi o Jego miłosierdzie – możemy je odrzucić, postawić tamę, a On… to uszanuje. Nie może zaprzeć się samego Siebie – jest miłością, nie ma innej opcji. Szanuje nasze „nie”.
„Łaski bez” – jak mawialiśmy w przedszkolu.
I to „łaski bez” to jest nasz dramat! Jestem z tych święcie naiwnych, mających nadzieję, że Pan Bóg znajdzie dojście do każdego serca…
…i nie spotyka się Siostra z zarzutem, że to takie „pluszowe chrześcijaństwo”? Przeczytałem taki komentarz, gdy pisałem o Jezusie umywającym uczniom nogi…
Czasami spotykam się z podobnymi zarzutami, ale chcę zrozumieć ludzi piszących takie rzeczy. Może tak bardzo akcentują „niemiłosierną sprawiedliwość”, bo mają bardzo trudną historię życia? Trzeba opowiadać o Bożym miłosierdziu na różne sposoby. To zawsze ta sama prawda, tylko opowiedziana w innych barwach, odcieniach.
Pamiętam, jaki hejt popłynął pod informacjami, że pod koniec życia generałowie Jaruzelski czy Kiszczak poprosili o spowiedź. Wielu łatwiej było przetrawić skruchę kata Oświęcimia. Gdy bp Artur Ważny opowiadał, że w czasie rekolekcji Winnica Racheli mówił do zapłakanych kobiet z doświadczeniem aborcji: „Nikt cię nie potępił? Ja też cię nie potępiam”, ludzie pisali: „Jak można tak łagodnie traktować kobiety, które zabiły dziecko”…
Pomyśl, co w tych ludziach siedzi, jakie rany muszą nosić, skoro reagują taką niezgodą na miłosierdzie… Jest problem z Bogiem przebaczającym grzech nawet w ostatniej sekundzie, by tylko człowiek nie wpadł w przepaść piekła. Taki jednak jest mój Bóg, który z krzyża usprawiedliwia łotra. Proponuję osobom, które nie są w stanie przyjąć podobnych historii, by popatrzyły na tego oprawcę, mordercę, kata, jakby był ich dzieckiem. „Pomyśl, że ten Rudolf HÖss jest twoim synem. Jesteś matką czy ojcem Adolfa Hitlera. Naprawdę nie chcesz, by Pan Bóg mu przebaczył?”.
Biskup Ważny opowiadał, że doświadczenie miłosierdzia bardzo przemienia te kobiety. Nie sprawiedliwość, której podskórnie oczekiwały.
Zmienia nas miłość. Jezus w „Dzienniczku” podkreśla: „Nikogo nie wykluczyłem”. Z tym też mamy problem. Pamiętam początkowy moralny niepokój, gdy na Światowych Dniach Młodzieży w Lizbonie papież Franciszek wołał: „Wszyscy, wszyscy, wszyscy!”. W pierwszej chwili odezwał się we mnie wewnętrzny zalękniony moralista, który obawiał się, czy to zostanie dobrze zrozumiane. Czy ktoś tego nie nadużyje? Nie pomyśli, że to znaczy „róbta, co chceta”? Myślę, że aby nie dopuszczać w sobie do głosu tego „zalęknionego moralisty”, trzeba naprawdę sercem czytać Ewangelię, patrzeć na Jezusa, „nasiąkać” Jego uczuciami, zgłębiać Jego słowa, postawy, zachowania… Zwłaszcza wobec osób powszechnie uważanych za grzeszników. To czytanie Ewangelii sercem naprawdę nas przemienia i otwiera na miłość, daje zgodę na skandal miłosierdzia i ostatecznie doprowadza do dającego ogromny pokój serca westchnienia: „Ufam Tobie”. „Wiesz lepiej. Nie będę Ci wyskakiwała z własnym scenariuszem na historię zbawienia świata”.
Opowiadanie o Miłosiernym, który nie męczy się przebaczaniem, nie jest usprawiedliwieniem grzeszenia?
Słyszę i takie zarzuty, ale to bardzo niedojrzała postawa. A Pan Bóg chce, żebyśmy byli dojrzali, daje nam pełną wolność, nie tłamsi, nie zmusza, traktuje w dorosły sposób. Kładzie przed nami śmierć i życie i mówi: „Wybierajcie”. To przecież nie oznacza, że nie nazywa po imieniu tych rzeczywistości. Ryzykuje, że ten, któremu wyznał miłość, splunie Mu w twarz. Doświadczył tego na własnej skórze podczas męki, a my (w osobach katów) wyśmialiśmy tę miłość. Jak widać, nie zniechęciło Go to, bo po dwóch tysiącach lat mówił Faustynie o miłosierdziu bez granic. Prosił: „Głoś miłosierdzie, póki jest czas”, ale nie stosował straszaka lęku…
W czasie pandemii niektórzy kaznodzieje przestrzegali: „Skończył się czas miłosierdzia. Teraz Bóg przychodzi ze sprawiedliwością”.
A ja się zastanawiam, skąd oni to wiedzieli. Zły duch napędza nas bardzo – myślę, że szczególnie w Polsce – paliwem strachu. Tworząc treści internetowe, patrzę na inne profile katolickie i widzę, jaką klikalność i oglądalność mają treści bazujące na lęku. Wiem, że w naszych nagraniach czasem wystarczyłoby zmienić jedno słowo, podkreślić inny cytat z „Dzienniczka”, żebyśmy miały więcej wyświetleń. Ale nie o to chodzi! Nie chcę karmić lęku ludzi. To nie jest język Pana Boga. Wolę pozostać naiwna w kochaniu, bo wierzę, że jedynie tą drogą możemy uratować naszych braci i siostry…
Jak absolwentka ASP traktuje to, że Bóg posługuje się obrazem, którego Faustyna nie widziała na oczy?
Jest wiele różnych wersji obrazu Bożego Miłosierdzia. Dla Boga nie ma znaczenia, czy modlisz się przed obrazem wileńskim, czy łagiewnickim (to nasze myślenie: „Ja jestem Pawła, ja Apollosa”), ważne, by ten wizerunek stawał się dla ciebie przestrzenią spotkania. Jak ikona, która jest oknem na wieczność. Tak było w moim przypadku. Zderzyłam się z tym obrazem najpierw jako studentka ASP, która spojrzała na płótno od strony artystycznej. Nie podobał mi się ani obraz wileński, ani krakowski. Gdy znalazłam się po raz pierwszy w Łagiewnikach, musiałam trochę posiedzieć w kaplicy. Ktoś mnie tam zostawił i rzucił: „Poczekaj!”. I choć było to ponad 20 lat temu, do dziś pamiętam, jaka przemiana się we mnie dokonywała przed tym obrazem. Przestawałam być krytykiem sztuki, a stawałam się córką Ojca i oblubienicą Chrystusa. Czułam, jak Bóg przez ten obraz rozbraja moje serce czułością.
„Swym miłosierdziem ścigam grzeszników” – czytam w „Dzienniczku”.
Ale – zerknij na obraz – ściga nas na bosaka! Ma gołe, poranione stopy. To nie jest pościg policjanta. To gest wybiegającego na drogę ojca z przypowieści o marnotrawnym.
Marcin Jakimowicz
Urodził się w 1971 roku. W Dzień Dziecka. Skończył prawo na Uniwersytecie Śląskim. Od 2004 roku jest dziennikarzem „Gościa Niedzielnego”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – poruszające wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem „Dzikim”. Wywiady ze znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznawali się do wiary w Boga stały się rychło bestsellerem. Od tamtej pory wydał jeszcze kilkanaście innych książek o tematyce religijnej, m.in. zbiory wywiadów „Wyjście awaryjne” i „Ciemno, czyli jasno”.