Olimpijskie „intro” – studium upadku

Nie zamierzam dywagować nad tym, czy punktem odniesienia dla performensu transpłciowych „artystów” z otwarcia olimpiady w Paryżu była „Ostatnia wieczerza” da Vinciego, „Uczta bogów” van Bijlerta czy coś innego.

Aleksander Bańka

|

01.08.2024 00:00 GN 31/2024 Otwarte

dodane 01.08.2024 00:00

Próba aroganckiego wmawiania wszystkim, którzy czują się boleśnie dotknięci tym, co zobaczyli, że widzieli nie to, co widzieli, bo są niedouczeni, artystycznie niedokształceni i kulturalnie niewyrobieni, kryje w sobie tę samą hipokryzję, co próba przekonania wszystkich wokoło, że złodziej to nie złodziej, tylko uczciwy inaczej. Jeśli ktoś odpowiada za przygotowanie inscenizacji, którą oglądać będą miliony ludzi o różnej wrażliwości, różnych poglądach, przekonaniach religijnych i wartościach, to naturalnym wynikiem właściwego połączenia u niego zdrowego rozsądku, kultury osobistej i artystycznego wyczucia byłoby wykorzystanie symboliki i środków artystycznego wyrazu mających charakter jednoczący, a nie dzielący czy gorszący. Na tym polega tolerancja, nie zaś na bezmyślnym lub świadomym, a więc celowym i wyrachowanym domaganiu się uznania dla ideologicznych obsesji określonej grupy osób, która nie licząc się z nikim i z niczym poza sobą, znajduje coraz to nowe sposoby manifestowania swoich fiksacji i sprowadzania wszystkich nimi urażonych do poziomu nieuków lub różnych „fobów”.

Takie jednoczące przedstawienie artystyczne jest dziś możliwe. Wystarczy sięgnąć po to, co zawsze było przez ludzi intuicyjnie rozpoznawane jako wartość – niezależnie od poglądów, koloru skóry czy wyznania; po artystyczne środki ekspresji dobra i piękna. Gdy się od nich odcinamy, lub próbujemy nimi manipulować, wchodzimy na ścieżkę kiczu i brzydoty. Taką ścieżkę obrali twórcy olimpijskiego „intro” w jego sporej części. I wcale mnie to nie dziwi, bo upadek w świecie sztuki jest wynikiem rozkładu w świecie wartości. Jeśli człowiek stracił rozumienie własnej godności oraz tożsamości, zgubił kontakt z prawdą i przestał kierować się dobrem, traci wrażliwość na piękno, które jest ich pochodną. Wówczas wolność staje się samowolą, a prawo do swobodnej ekspresji wszystkiego, co się w głowie uroi, pałką do okładania tych, którzy ośmielą się zaprotestować. Oczywiście, działa to tylko w jedną stronę. Niech by tylko ktoś urażony spróbował oddać tym samym – zaraz dopadnie go paragraf o mowie nienawiści. Nie zamierzam namawiać do odpłacania pięknym za nadobne. Kiedy myślę o tym, co dzieje się w sercu Jezusa, gdy widzi tego rodzaju olimpijski „happening”, nie sądzę, aby było w nim oburzenie czy zgorszenie. Raczej smutek i litość dla tych, którzy „nie wiedzą, co czynią”. Bo to są zranieni, pogubieni i desperacko, często na ślepo poszukujący miłości ludzie – nasi bliźni. Wiem, że jako chrześcijanie możemy im ją dać i że właśnie tego od nas oczekuje Bóg. Wszak chrześcijańska miłość to najskuteczniejsza broń oraz lekarstwo na rany i obłęd tego świata.

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka