Halo, Kościół? Tu ziemia…

O kryzysie trawiącym Kościół w Polsce napisano już wiele. Można nawet odnieść wrażenie, że im więcej pojawia się informacji o masowo odchodzącej z Kościoła młodzieży, czy o systematycznym spadku liczby praktykujących wśród tych, którzy deklarują się jako katolicy, tym coraz bardziej przyzwyczajamy się do niego, traktując jako smutną konieczność – fatum, z którym konfrontacja nie ma sensu, bo i tak nieuchronnie dopełni dzieła zniszczenia. Problem w tym, że nieustannie, z uporem godnym lepszej sprawy za podstawowe wyzwanie uznajemy walkę z kryzysem. Wciąż chyba jednak nie potrafimy walczyć o człowieka.

Czym różni się jedno od drugiego? Między innymi tym, że walka z kryzysem trawiącym Kościół sprowadza się do pytania o przyczyny, a więc do próby rozpoznania, jakie czynniki złożyły się lub wciąż składają na wygenerowanie kryzysu w danym obszarze, a następnie do poszukiwania rozwiązań, które miałyby owe czynniki wyeliminować, zneutralizować lub przynajmniej osłabić ich oddziaływanie. Problem w tym, że jest to działanie z góry skazane na niepowodzenie. Owszem, dobrze jest wiedzieć, co wpływa na przykład na rozpad sakramentalnych małżeństw, porzucanie przez młodzież wiary, odchodzenie od katolickiej moralności lub traktowanie jej w sposób wybiórczy i relatywny. Należy też szukać sposobów zaradzenia tego rodzaju trendom i przeciwstawiana się temu, co je wzmacnia. Jednak trzeba również uznać, że są to zasadniczo trendy nieodwracalne – przynajmniej w naszym kręgu kulturowym. Musimy powiedzieć to sobie z całym spokojem i stanowczością – procesów odchodzenia w Polsce od powszechnego przywiązania do katolickiej tradycji i wartości z nią powiązanych, a także od dotychczas znanych sposobów praktykowania religijności i wyrażania pobożności nie jesteśmy w stanie zatrzymać – co najwyżej lokalnie i na niewielką skalę. Nie znaczy to, że jesteśmy bezradni. Możemy bowiem zobaczyć, jakiego człowieka te procesy tworzą – jak zostaje przez nie ukształtowany i wrodzony w tkankę relacji społecznych. A wówczas – właśnie wówczas – pojawia się szansa na adekwatną odpowiedź. 

Czytaj też: Synodalne skrajności

Ciekawe światło rzuca na tę kwestię tegoroczny komunikat z badań CBOSu, zatytułowany „Źródła zasad moralnych”. Można w nim przeczytać, że odsetek dorosłych Polaków regularnie praktykujących (przynajmniej raz w tygodniu) wyniósł w 2021 roku niespełna 43 proc. Co więcej, komunikat zawiera również następujące wnioski: „Wprawdzie ponad dziewięciu na dziesięciu Polaków określa się mianem katolików (91 proc.), jednak katolickie zasady moralne za najlepszą i wystarczającą podstawę moralności uznaje obecnie jedynie co szósty badany (16 proc.). Wśród samych katolików odsetek ten jest tylko minimalnie wyższy (17 proc.). Stosunkowo największą grupę (47 proc.) stanowią ci badani, według których katolickie zasady moralne są w większości słuszne, aczkolwiek niewystarczające i nie ze wszystkimi się zgadzają (wśród katolików opinię taką wyraża również 47 proc. respondentów). Nieco ponad jedna piąta ogółu ankietowanych (22 proc., a wśród katolików 24 proc.) twierdzi natomiast, że wszystkie zasady katolickie są słuszne, jednak wobec skomplikowania życia trzeba je uzupełniać także innymi normami. Z kolei 15 proc. ogółu badanych moralność katolicką uznaje za sobie obcą, przy czym większość (11 proc. ogółu) mimo wszystko docenia niektóre zasady wynikające z katolicyzmu (wśród katolików odsetki te wynoszą odpowiednio 12 proc. i 9 proc.)”. Co więcej, okazuje się, że nawet wyrażane przez 17 proc. katolików przekonanie o tym, że moralność katolicka jest najlepsza i wystarczająca, nie zawsze oznacza pełną akceptację jej norm. Okazuje się, że wśród osób uznających moralność katolicką za najlepsze i wystarczające źródło zasad; „mniej więcej jedna czwarta akceptuje rozwody (25 proc.), życie w związku bez ślubu (26 proc.), antykoncepcję (26 proc.) oraz seks przedmałżeński (27 proc.)”.

Jaki płynie z tego wniosek? Przede wszystkim taki, że zdecydowana większość tych, którzy deklarują się jako katolicy, nie uznaje w pełni zasad moralnych głoszonych przez Kościół. Podchodzi do nich wybiórczo, mieszając je z prywatnymi poglądami stojącymi często w sprzeczności z nauczaniem Kościoła. Katolicy odchodzą również od przekonania, że należy mieć wyraźne zasady moralne i nigdy od nich nie odstępować, oraz że ich jedynym źródłem jest religia. Przeciwnie, jak pokazuje komunikat CBOSu, wraz z dywersyfikacją akceptowanych przez katolików źródeł moralności, następuje również wpisujące się w ogólny trend odchodzenie od obiektywizmu moralnego (przekonania, że istnieją niezależne od człowieka normy i wartości, których należy przestrzegać) w kierunku relatywizmu, subiektywizmu, a nawet moralności sytuacyjnej (uzależniania swego postępowania od konkretnej sytuacji przy uznaniu odgórnego ustalania norm moralnych za bezzasadne). Odsetek zwolenników tej ostatniej opcji wynosi obecnie 15 proc. badanych, przy czym dominują wśród nich uczniowie i studenci.

Tego rodzaju interesujących ustaleń jest w komunikacie zdecydowanie więcej. Wystarczają one do tego, żeby zobaczyć, kim jest katolik, do którego Kościół adresuje dziś swój przekaz wiary i moralności. Zasadniczo, to człowiek, który w ten przekaz wsłuchuje się w coraz mniejszym stopniu, człowiek kierujący się swoimi subiektywnymi przekonaniami i odczuciami, uwzględniający katolicką moralność w takim zakresie, w jakim koresponduje ona z jego sytuacją życiową, związany z Kościołem przede wszystkim więzami tradycji i religijnego wychowania, a w znacznie mniejszym stopniu – nawrócenia i świadomej decyzji wiary. Można się na to zżymać, jednak, pomijając wszystkie inne czynniki społeczno-kulturowe o charakterze globalnym, trzeba również powiedzieć sobie całkiem szczerze: to katolik przez lata wzrastający w Kościele, w którym kładliśmy akcent na katechizację, ale nie potrafiliśmy należycie ewangelizować; w którym uczyliśmy norm i zasad moralnych, ale nie zdołaliśmy doprowadzić do doświadczenia żywej wiary; w którym wymagaliśmy przestrzegania dobrych obyczajów, ale nie pokazywaliśmy wystarczająco, jak się modlić, rozeznawać i właściwie posługiwać sumieniem.

Można by, parafrazując znane popkulturowe zawołanie, powiedzieć: Halo, Kościół? Tu ziemia. Najwyższy czas otrząsnąć się i przesunąć wajchę. W teorii od dawna się to już dokonuje. A w praktyce? W praktyce to nie tylko papież, kardynał czy biskup, ale każdy, kto czuje się obecny w Kościele bardziej sercem niż tylko ciałem, wezwany jest do tego, żeby zbudować w nim indywidualną relację z tymi, którzy są jego częścią tylko nominalnie; żeby im cierpliwie towarzyszyć, a nie ich oceniać lub piętnować; żeby włączać, a nie wykluczać; żeby ewangelizować a nie moralizować; żeby świadczyć, a nie najpierw pouczać; żeby wejść ze światłem dobrej nowiny w ich uwarunkowania i sposób myślenia. Tym jest właśnie walka o człowieka. Nie dokona się sama z siebie i nikt za nas jej nie podejmie. Katolicka moralność jest piękna, ale można ją w pełni przyjąć tylko wtedy, gdy wyrasta z doświadczenia realnej obecności Jezusa, której mamy być szafarzami. Inaczej owa moralność pozostaje jedynie systemem norm – dla wielu tak samo wzniosłych co nieosiągalnych. Niby to wszystko wiemy. A jednak droga od świadomości do postawy, od wiedzy do działania jest chyba najdłuższą z tych, które każdy z nas, współtworzących Kościół w Polsce, ma wciąż jeszcze do przebycia.       

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka