Niekoniecznie tęczowy, ale i tak antyklerykalny – o taki elektorat chodzi politykom SLD obiecującym pokazy „Kleru”.
Szef SLD Włodzimierz Czarzasty zapowiedział, że jego partia będzie organizować pokazy filmu „Kler” w tych miejscach w kraju, w których nie będzie on wyświetlany w kinach. Nie wiadomo, czy realizacja tej deklaracji jest możliwa, ale poparcie dla antyklerykalnego filmu miało pójść w eter i poszło. Sporo to mówi o Sojuszu Lewicy Demokratycznej i jego elektoracie.
Za czasów Czarzastego – w przeciwieństwie do okresu, kiedy partią rządził Grzegorz Napieralski – Sojusz nie obnosi się zbytnio z tęczowymi hasłami. Jeśli są potrzebne, np. podczas wywiadu dla „Krytyki Politycznej”, można po nie sięgnąć. Jednak zasadniczo śluby jednopłciowe nie są dla partii Czarzastego hasłem nr 1. Kierownictwo ugrupowania uważa chyba, że płoszyłoby to elektorat, który za gejami wcale nie przepada. Nie oznacza to jednak, jak niektórzy twierdzą, że jest to elektorat konserwatywny. Wyborcom SLD nie jest po drodze z Kościołem i głoszonymi przez niego wartościami. Tyle tylko, że taki antyklerykalizm jest nieco innego typu niż ten związany z rewolucją seksualną. Dla elektoratu SLD ksiądz jest zły nie dlatego, że nie chce dać ślubu dwóm chłopcom, tylko dlatego, że jeździ do kochanki Maybachem za pieniądze z tacy. Poziom niechęci jest natomiast podobny.
Piszę o tym, bo od pewnego czasu pojawiają się opinie, według których prawica mogłaby się jakoś dogadać z lewicą starszej daty. Według tej teorii, skoro i PiS, i SLD popierają duże transfery socjalne, a w dodatku mają wspólnego rywala w postaci Platformy Obywatelskiej, to mogłyby zawrzeć jakiś sojusz.
Myślę, że koalicja postkomunistów z ugrupowaniem potępiającym układ okrągłostołowy miałaby szanse najwyżej na to, żeby się rozsypać jeszcze przed powstaniem. Jednak warszawski sojusz prawicy z kandydatem reklamującym się plakatami z tęczową wstęgą pokazuje jednak, że w polityce powstają czasem koalicje, o których nie śniło się filozofom. Tworzy to pewien niepokój.