Na złość rządzącym nie odmraża się uszu.
Jeszcze nie zakończono teologiczno-polityczno-społecznego sporu o to, czy istnieje pokolenie JP II, z jakich jednostek się składa i czym może być dla przyszłości narodu, a już rozpoczęto dyskusję nową. O pokoleniu JP. Bo że istnieje, to w sposób całkowicie weryfikowalny, metodą wyborczego szkiełka i oka, można się było przekonać po 9 października. I że to bardzo źle, smutno, a nawet i wstyd. Dla rządzących, Kościoła, matek i ojców. Z ostatnim stwierdzeniem trudno się nie zgodzić. Jednakowoż nowej ery – pokolenia JP – raczej bym nie ogłaszała. Przynajmniej na razie. Co najwyżej erę histerii o nazwie JP III. Dlaczego? A taka czysta arytmetyka. na przykład Polaków mamy ok. 40 mln, z czego prawo wyborcze ma nieco powyżej 30 mln. Z czego (i to jest problem!) głosowało niecałe 49 proc. uprawnionych. Z czego głosów ważnych oddano 95 proc. I co? Ano to, że tego „pokolenia JP”, głosującego na swojego frontmana, plastikowe penisy, świńskie łby i legalną marihuanę było 10 proc. Co daje ogółem (biorąc pod uwagę wszystkich, również niegłosujących Polaków) kilka procent. Już słyszę: i o te kilka punktów procentowych za dużo! Zgoda. Lecz gdy popatrzeć na wyniki głosowania w zakładach karnych i aresztach śledczych (fascynujące – tam to dopiero jest pokolenie JP!), gdy popatrzeć na nowych posłów z wyżej wymienionej wyborczej struktury, to jest pewne: jakaś to siła jest. No dobra. Koniec sarkazmu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska