Twierdzenie, jakoby „ruch oburzonych” był antysystemowy, jest śmiechu warte.
17.10.2011 13:10 GOSC.PL
15 października przez miasta na całym świecie przeszły „marsze oburzonych”, skierowane przeciwko rządom i bankierom, oskarżanym o spowodowanie kryzysu gospodarczego. Jeden z nich odbył się także w Warszawie. Wzięło w nim udział kilkaset osób. Głównie młodych, reprezentujących różnego rodzaju lewicowe i lewackie ugrupowania. Akcję zorganizowali uczniowie Wielokulturowego Liceum Humanistycznego im. Jacka Kuronia w Warszawie.
To dzięki nim codziennie, gdy idę do domu, wita mnie twarz tego demokratycznego działacza, namalowana prawdopodobnie nielegalnie na murze kamienicy. Sporo napisano już o tym, że to bananowa młodzież, która będąc na garnuszku rodziców bawi się w rewolucję i nie reprezentuje rzeczywiście pokrzywdzonych, więc nie będę powtarzał znanych już tez. Tym bardziej, że status materialny nie odbiera prawa do oburzania się, a wyższe sfery nie od dziś stoją na czele ruchów lewicowych, by wspomnieć przemysłowca Fryderyka Engelsa czy rosyjskiego arystokratę Piotra Kropotkina.
Co najmniej równie ciekawym tematem jest to, na ile ruch „oburzonych” jest rzeczywiście antysystemowy. Tak uważa zachwycony oddolnym działaniem młodzieży Jacek Żakowski, który dziś w TVP Info skrytykował publicystów „Rzeczpospolitej”, a szczególnie Marka Magierowskiego za „wspieranie ancien regime”, przeciwko tym, którzy chcą je zmieniać. Problem w tym, że wcale nie chcą.
Żeby być antysystemowcem, trzeba występować przeciwko aktualnemu systemowi – to wynika ze znaczenia samego pojęcia. Warto zdefiniować system, żeby wiedzieć, z czym antysystemowiec walczy. Zarówno ten, kto powie, że żyjemy w socjalizmie, jak i ten, który stwierdzi, że mamy kapitalizm, będzie miał częściowo rację. Nigdzie na świecie kapitalizm ani socjalizm nie występują w stanie czystym, co więcej, ograniczanie opisu rzeczywistości do wskazywania jej miejsca na linii między tymi dwoma skrajnościami świadczy o bardzo prostym oglądzie świata. Nawet w państwach na samym szczycie Indeksu Wolności Gospodarczej, jak i tych na samym dole, mamy do czynienia z istnieniem rynku, jak i ingerencją państwa.
W kontekście funkcjonowania systemu finansowego mamy do czynienia z symbiozą państwa i banków. Nie jest prawdą, że system bankowy jest niezależny od ustaleń instytucji państwowych; z drugiej strony rządy nie mogą sobie pozwolić na zbyt wiele w stosunku do banków, ponieważ dla utrzymania się przy władzy pieniędzy finansjery po prostu potrzebują. Oburzeni występując przeciwko „wszechwładzy kapitału”, wskazują na potrzebę jeszcze większej kontroli banków przez państwo. Co ciekawe, wpisują się w ideową tradycję, która co najmniej od Pierre-Josepha Proudhona, czyli stu kilkudziesięciu lat opowiada się za tanim, o ile nie darmowym, kredytem. A to właśnie myślenie doprowadziło do powstania bańki mieszkaniowej, która podtopiła świat pod pierwszą falą kryzysu.
Z drugiej strony uznając za „prawa podstawowe” prawo do mieszkania, zatrudnienia, dostępu do kultury, opieki zdrowotnej, edukacji, udziału w polityce, nieskrępowanego rozwoju indywidualnego, zdrowego i szczęśliwego życia, także wpisują się w logikę systemu, w którym państwo z założenia ma zagwarantować wszystko, a zasadę subsydiarności odwrócono do góry nogami. Mieszkania nie rosną na drzewach, doktor Judym to postać fikcyjna, a nauczyciele też muszą jeść. W imię swoich zachcianek „oburzeni” domagają się od państwa de facto coraz większego zadłużania się, które jest winne obecnej tragicznej sytuacji w takich państwach, jak Grecja czy Włochy.
Propozycje protestujących mieszczą się całkowicie w ramach systemu gospodarczego, w jakim żyjemy. Nie domagają się zmiany jego logiki, ale tego, by funkcje pełnione przez państwo wyrażały ją jeszcze bardziej konsekwentnie, niż dotychczas. To nawet nie są ruchy reformatorskie, bo chcą powtórki błędów, które doprowadziły nas do miejsca, w którym się znajdujemy. Dlatego nie powinno dziwić choćby poparcie dla nich czołowych amerykańskich polityków Partii Demokratycznej. Po co atakować kogoś, kto myśli tak samo, choć wyraża swoje poglądy nieco bardziej radykalnie.
Stefan Sękowski