Prokuratura nie ściga urzędnika-szantażysty. Bo pracuje w skarbówce?
18.08.2011 11:20 GOSC.PL
- Ja cię nie straszę, ja ci udzielam darmowej porady prawnej. Jestem tu pierwszy i ostatni raz. Myślę, że jesteś osobą rozsądną. Tyle z mojej strony. Ja uważam, że 3 tys. zł dla Reni to kwota adekwatna (...) Jak będę nieludzki, to będą ludzie ode mnie służbowo i nie będzie tak miło jak teraz – te stawiające włosy na głowie słowa wypowiedział do właściciela jednej z katowickich przychodni weterynaryjnych pracownik katowickiego wywiadu skarbowego (do nagrań dotarła „Gazeta Wyborcza”). Szantażował pracodawcę swej narzeczonej, że jeśli nie przywróci jej pierwotnej pensji (z powodu kłopotów finansowych firmy została obniżona), to naśle na niego swoich kolegów z Urzędu Skarbowego, a także ZUS i nadzór weterynaryjny. „Renię” zwolniono i zgłoszono sprawę do Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Ta postanowiła sprawę umorzyć, ponieważ urzędnik… szantażował po godzinach pracy!
Odrzucam teorię, jakoby prokuratorzy nie rozumieli znaczenia słowa „szantaż”. Winna jest raczej solidarność urzędnicza. To ochrona „swojego” człowieka, przeciwko szaraczkowi, który w Polsce wobec państwowej machiny jest bezbronny. Nie trzeba sięgać po casus Romana Kluski, by wiedzieć, że przedsiębiorca jest u nas z definicji podejrzany, a biurokracji wolno wszystko i nawet za zniszczenie czyjegoś życia nie ponosi odpowiedzialności. Dopóki nie ukróci się etatystycznej mentalności, przeświadczenia, że urzędnik zawsze ma rację, a także nie przetnie gordyjskiego węzła sitwowych powiązań, będziemy krajem, w którym można szantażować – choć jedynie po godzinach.
Stefan Sękowski