Kościół w Ziemi Ulro

Im więcej ustępują, tym większych ustępstw żąda nieprzyjaciel.

4m 15s

Rok 2024 był rokiem Czesława Miłosza z woli Senatu RP. Nie zdążyłem wówczas poświęcić mu felietonu, więc teraz nadrabiam tę zaległość.

Kim właściwie był Miłosz i o czym w istocie jest jego literackie dzieło? Tak widzi go dwadzieścia lat po śmierci wydawca wielu jego książek, Społeczny Instytut Wydawniczy „Znak”: „człowiek broniący słabszych, poeta bliski Innemu, buntownik, rośliniarz, wielki polski uchodźca”… Można? Można. Da się? Da się. „Human rights activist, entuzjasta transgresji, jarosz”, podkręca ironicznie tę hucpę Wojciech Stanisławski. Ja natomiast pamiętam co rusz pojawiające się w jego – wielbiciela istnienia – poezji adoracyjne dziękczynienie, którym próbował wyrazić najgłębszy sens swojego pisania, jak choćby te wersy z „Kronik”: „Chciałem przed jasnością,/ Przed Majestatem, skłonić się, nic więcej”.

Pół wieku temu, w połowie lat 70., Czesław Miłosz pisał „Ziemię Ulro”, obszerny esej będący czymś w rodzaju sprawozdania z własnej wędrówki duchowej. Miał wówczas sześćdziesiąt kilka lat, był wykładowcą w Berkeley, za kilka lat miał otrzymać Nobla. „Ziemia Ulro” to pojęcie wzięte z Williama Blake’a, metafora świata wydrążonego i okaleczonego duchowo, wydziedziczonego ze świętości, nieprzyjaznego człowiekowi. Te fragmenty Miłoszowego eseju, które poświęcił wycieczkom w stronę alchemii i kabały, „swedenborgom i blejkom” – jak ironizowano już wtedy – zasługują dzisiaj jedynie na wzruszenie ramion. Cóż, zdarza się najlepszym, niestety. Zresztą sam Miłosz pod koniec lat 90. przyznał w kolejnym wznowieniu książki, że zainteresował się Blake’em, bo śpiewali o nim hippisi na kalifornijskich campusach.

Ale jest w „Ziemi Ulro” kilka wyznań przejmujących, w takim oto stylu: „Wiele wody upłynęło w europejskich i amerykańskich rzekach od tamtego czasu, kiedy dumnie oświadczałem, że z polskim katolicyzmem nie chcę mieć nic wspólnego, i ponieważ wiele przeżyłem, pycha moja została nadkruszona”. I są w tym dziele fragmenty ponadczasowe, są próbki stylu najlepszej polskiej eseistyki XX wieku, są wreszcie błyskotliwe flesze pomagające zrozumieć nasze współczesne kościelne problemy z Ulro.

I ja o tym ostatnim. Miłosz pisze: „Na czas mojego życia przypadło nagłe runięcie wielu przęseł i filarów chrześcijańskiej budowli. (…) Nie można oczywiście pomijać niemieckiej teologii liberalnej ubiegłego stulecia i dokonanych przez nią spustoszeń, nigdy jednak rzeczy nie zaszły tak daleko jak w latach po drugiej wojnie, zwłaszcza w latach sześćdziesiątych, kiedy teologowie, tym razem również katoliccy, wystąpili w roli clownów, głupich Augustów z mąki, radośnie obwieszczając, że chrześcijaństwo, które dotychczas sprzeciwiało się światu, teraz będzie ze światem i w świecie, co, jak widzowie tego bardziej ponurego niż śmiesznego widowiska dobrze rozumieli, znaczyło, że chrześcijanie chcą być »jak inni«, czyli przestać być chrześcijanami”.

Gorzko puentuje: „Zastosowanie kazuistyki doskonalonej od pokoleń przez pierwszorzędne umysły do dzieła samozniszczenia miało w sobie coś tak złowrogiego, że i niewierzącym robiło się nieswojo. (…) potęgą, przed którą się korzyli, była antychrześcijańska mentalność narzucona masom przez naukę” (!!!).

I dalej: „Przyglądałem się tam [w Newman Hall, rzymskokatolickiej kaplicy dla studentów w Berkeley – przyp. J.S.] i przysłuchiwałem handlarzom w świątyni sprzedającym popularne idee, a zarazem gorszycielom maluczkich, bo żeby przyciągnąć młodych za wszelką cenę i wypełnić kościół, ci księża w swoich kazaniach, które były jak cukier sypany do miodu, używali sformułowań i należycie mglistych i, jeżeli się zastanowić chwilę, dla chrześcijanina niedopuszczalnych”.

Cytuje Gaia Eatona: „Wyobrażają sobie [hierarchia Kościoła katolickiego i duchowni – przyp. J.S.], że chrześcijaństwu wolno będzie przetrwać na skromną skalę, jeżeli okaże się »użyteczne« społeczeństwu, to jest będzie wychowywać ludzi na lepszych obywateli, przyzwoitszych sąsiadów, rzetelniejszych podatników; i gotowi są wyrzec się wszystkiego, co trąci, »zaświatowością«, metafizyką i rytualizmem”. I teraz: „Im więcej ustępują, tym większych ustępstw żąda nieprzyjaciel”.

No cóż… Kiedyś ksiądz Sadzik zaprowadził Miłosza do ojca Chenu OP, czołowego luminarza nowej teologii okołosoborowej. Chenu mówił bardzo przejęty: „Proszę pana, zmiany! Cywilizacja pędzi jak pociąg, a człowiek nie może do niego wskoczyć! Czuje, że pociąg mu ucieka, że nie może zdążyć”. Na to Miłosz: „Ale po co pędzić? Po co wskakiwać?”.

« 1 »
oceń ten artykuł
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5

ks. Jerzy Szymik ks. Jerzy Szymik