End game. Dwa scenariusze zakończenia wojny

Domaganie się przez prezydenta Zełeńskiego twardych gwarancji bezpieczeństwa to nie tylko z perspektywy Ukrainy, ale całego regionu, a w zasadzie także świata, jedyny rozsądny end game.

Zdaję sobie sprawę, że dziś wielu komentatorów wzywa do studzenia emocji, samemu podgrzewając emocje. Trudno tego uniknąć. Lubię sobie jednak czasem rozrysować schematycznie pewne sytuacje, żeby na spokojnie zobaczyć, jakie są scenariusze na stole. Dotyczy to także wojny na Ukrainie, zwłaszcza w kontekście wydarzeń z ostatnich kilkudziesięciu godzin, którymi żyje chyba cały świat. Skłoniła mnie do tego głównie wypowiedź amerykańskiego szefa dyplomacji Marco Rubio, który w jednym z wywiadów stwierdził, że liderzy UE nie mają pomysłu na tzw. end game, a prezydent Trump jest jedynym człowiekiem na świecie, który może zakończyć rozlew krwi.

Na starcie muszę się z jedną tezą Rubio zgodzić – naszym (czyli w praktyce naszych politycznych liderów) celem powinno być jak najszybsze zakończenie wojny. Każdy dzień to kolejne setki zabitych, tysiące rannych i dziesiątki tysięcy osób poszkodowanych w pośredni sposób. Po obu stronach. Z chrześcijańskiej perspektywy nie może być w nas przecież postawy akceptacji społecznej radości ze śmierci rosyjskich żołnierzy. Wojna to zawsze tragedia. Dlatego pytanie o wspomniany end game jest absolutnie kluczowe.

Co zatem musi się stać, aby wojna na Ukrainie się zakończyła? Istnieją dwa alternatywne scenariusze. Pierwszy to porażka Kijowa i osiągnięcie przez Kreml wszystkich celów, które prezydent Putin postawił sobie, podejmując decyzję o ataku. Drugi to doprowadzenie do sytuacji, w której Rosja pomimo nieosiągnięcia założonych celów, nie będzie dalej w stanie prowadzić wojny. Oczywiście możemy sobie rozrysować jakieś opcje pośrednie, ale ostatecznie to właśnie te dwa scenariusze stanowią prawdziwy end game.

Spróbujmy rozłożyć na czynniki pierwsze obydwa z nich. Zacznijmy od porażki Ukrainy. Jakie są cele Rosji? Można dokonywać różnych spekulacji, ale przyjmijmy, że zamiarem Putina była aneksja prawobrzeżnej Ukrainy (a co najmniej czterech wschodnich obwodów), wasalizacja reszty tego państwa i jakaś forma neutralizacji Europy Środkowej. Takie zakończenie wojny rodziłoby jednak określone konsekwencje. W pierwszej kolejności mielibyśmy do czynienia z terrorem na przejętych ziemiach (zwłaszcza tam, gdzie wojska rosyjskie jeszcze nie dotarły), a w dalszej potężną destabilizację całego ładu międzynarodowego. Porażka Ukrainy, wspieranej przez kolektywny Zachód, byłaby sygnałem, że opłaca się dokonywać rewizji granic przemocą. To musiałoby się wiązać nie tylko z pogorszeniem się globalnego bezpieczeństwa, ale i radykalnym wzrostem wydatków zbrojeniowych. Pokój uzyskany w ten sposób miałby zatem jedynie chwilowy charakter i byłby wyłącznie czasowym brakiem wojny. Analogiczne skutki miałoby okresowe zawieszenie broni bez bardzo silnych gwarancji bezpieczeństwa dla Kijowa. Nie traktuję jednak tego rozwiązania jako osobny wariant, bo w gruncie rzeczy sprowadza się ono do odłożenia porażki Kijowa w czasie.

Przejdźmy do drugiego wariantu. Co musiałoby się stać, żeby Rosja straciła zdolność do prowadzenia wojny? Jedną z możliwości jest utrata środków niezbędnych do prowadzenia wojny – zarówno finansowych, jak i ludzkich oraz sprzętowych. Widzimy, że w zakresie uzbrojenia, zwłaszcza ciężkiego, rosyjska armia powoli dochodzi do ściany. Wciąż jednak Kreml ma wystarczająco dużo pieniędzy, żeby zachęcać ochotników, by poszli na front. Wciąż też jest jeszcze spora grupa, która taką ofertą jest zainteresowana, i to pomimo kolosalnych strat i sporego prawdopodobieństwa, że z tego frontu się nie wróci. To niestety pokazuje, że bardzo trudno będzie od tej strony skłonić władze Rosji do porzucenia celów „specjalnej operacji wojskowej”. Mogłoby się to wydarzyć wyłącznie w przypadku totalnego załamania się rosyjskiej gospodarki, którego jak na razie nie widać na horyzoncie. Aby do niego doszło, musielibyśmy mieć bowiem do czynienia z całkowitym odcięciem Kremla od jakichkolwiek zasobów, także z Chin czy Indii, i wprowadzeniem sankcji, które realnie byłyby bardzo dotkliwe dla Zachodu. Wiemy, że to się nie wydarzy. Zostaje zatem inna możliwość – udzielenie Ukrainie takich gwarancji bezpieczeństwa, które Rosja musiałaby respektować i trwale zrezygnować z osiągnięcia założonych celów.

End game. Dwa scenariusze zakończenia wojny   Jak zakończy się wojna na Ukrainie? PAP/EPA/SHAWN THEW

Na podstawie powyższej bieda-analizy można stwierdzić, że domaganie się przez prezydenta Zełeńskiego twardych gwarancji bezpieczeństwa to nie tylko z perspektywy Ukrainy, ale całego regionu, a w zasadzie także świata, jedyny rozsądny end game. Warto podkreślić, że takie gwarancje musiałyby być obwarowane zarówno marchewką (np. w postaci jakichś pakietów pomocy gospodarczej dla Rosji), jak i kijem (groźba użycia siły zarówno militarnej, jak i ekonomicznej). Bez tego Rosja bowiem nigdy ich nie zaakceptuje.

Tak dochodzimy, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, do pytania, kto może dziś takich gwarancji udzielić. Na pewno nie jest to Europa, przynajmniej nie sama. Głównie dlatego, że nie dysponujemy wystarczająco silnym kijem. Dla nikogo nie powinno być żadnym zaskoczeniem, że niedzielne spotkanie przywódców państw Starego Kontynentu zakończyło się wezwaniem do... odbudowy relacji transatlantyckich. Niestety nie są to prawdopodobnie także Stany Zjednoczone. Nawet nie dlatego, że nie mogłyby tego zrobić, bo wspólnie z Europą miałyby wystarczający potencjał. Problem polega na tym, że przywództwo amerykańskiego państwa tego nie chce. Ten brak woli nie wynika wyłącznie z chłodnej kalkulacji, tym bardziej, że destabilizacja na Ukrainie będzie pogarszać pozycję USA na Pacyfiku. Ważniejsza wydaje się postawa Donadla Trumpa i JD Vance’a, którzy w kampanii prezydenckiej przedstawili amerykańskie zaangażowanie w wojnę na Ukrainę jako jedną z głównych przyczyn pogorszenia się sytuacji przeciętnego wyborcy, a zarazem najpoważniejszy grzech poprzedniej administracji.

To jednak oznacza, że choć celem prezydenta Trumpa i jego otoczenia jest szybkie zakończenie wojny, to nie ma specjalnie znaczenia, który scenariusz end game się zrealizuje. A że ten drugi wymaga zaangażowania w krótkim okresie znacznie większych zasobów, z ich perspektywy optymalny wydaje się pierwszy. Tak, Mark Rubio ma rację. Prezydent Trump jest może jedyną osobą na świecie, która może doprowadzić do pokoju. Problem polega na tym, że ten pokój oznacza kapitulację i zaproszenie do dalszej wojny. Umowa na wydobycie ukraińskich minerałów przez amerykańskie firmy to bowiem zdecydowanie za słaby kij.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..