Co to za pomysł, żeby kupować dyplomy prywatnej uczelni i ryzykować polityczną karierę tylko po to, aby móc zgarnąć marne kilkadziesiąt tysięcy złotych za zasiadanie w jakiejś radzie nadzorczej. Z całym szacunkiem, ale tyle to oligarchowie w regionie wydają na waciki.
02.12.2024 14:18 GOSC.PL
Polska to dziki kraj. Te słowa Mirosława Drzewieckiego, byłego ministra sportu w pierwszym rządzie PO-PSL, są o tyle prawdziwe, co nadal aktualne. Śledząc wydarzenia społeczno-polityczne nad Wisłą trudno tego nie dostrzec. Choć jednak jesteśmy państwem na skraju pomiędzy globalnym centrum a peryferiami świata, udało się nam wypracować wiele instytucji życia publicznego, które mimo wszystko upodabniają nas do Zachodu. Oczywiście kiedy spojrzymy na politykę gospodarczą każdego polskiego rządu, zobaczymy tam ogromne uzależnienie od zagranicznego kapitału. To jednak absolutnie zrozumiałe w sytuacji państwa pół-peryferyjnego, które po latach wojen oraz feudalizmu i komunizmu musi sobie radzić z niską akumulacją kapitału. Cała reszta to, nie boję się użyć tego słowa, cud.
Jak bowiem nie mówić o cudzie, kiedy spojrzymy na państwa naszego regionu. Zacznijmy od Czech. Premierem przez lata był tam Andrej Babiš – Słowak z pochodzenia, oligarcha z krwi i kości (drugi w rankingu najbogatszych), który wykorzystywał władzę do powiększania swojego rolniczego majątku. Naszym południowym sąsiadom to niespecjalnie przeszkadza – w ich oczach Babiš to po prosty zaradny chłop, a jego partia ANO prowadzi w sondażach przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi z ogromną przewagą i prawdopodobnie odzyska utraconą w 2021 roku władzę.
Pora na Słowację. Tam do władzy w 2023 roku powrócił Robert Fico. Utracił ją po wielu latach rządzenia w wyniku masowych protestów w 2018 roku po zabójstwie dziennikarza Jana Kuciaka, który w swoich prasowych śledztwach ujawniał związki między słowackimi politykami a włoską mafią. Ta ostatnia zarządzała wieloma biznesami zwłaszcza we wschodniej części kraju. Co prawda nikt nie znalazł bezpośrednich związków Roberta Ficy z tym zabójstwem, ale ślady zlecenia mordu politycznego prowadziły w bliskie otoczenie słowackiego premiera. To zresztą inna osobliwa historia – kontakty z delegatem ’Ndrànghety, czyli mafii kalabryjskiej, miała mieć Mária Troškova, szefowa zespołu doradców premiera Ficy. Troškova przed objęciem tego urzędu była modelką, uczestniczką konkursu Miss Universe i bohaterką rozbieranych sesji zdjęciowych, a według plotek – także kochanką samego premiera. Jak widać Słowakom to jednak nie przeszkadzało i przed rokiem powierzyli mu po raz kolejny władzę.
Idźmy dalej. Na Węgrzech od 2010 roku powtórnie rządzi Viktor Orbán – człowiek, który przy pomocy publicznych środków skutecznie wyeliminował polityczną konkurencję. Co prawda sytuacja ekonomiczna przeciętnych Węgrów w okresie jego rządów niespecjalnie się poprawiła, ale Orbán wykorzystując do tego także unijne pieniądze stworzył prawdziwą medialną machinę służącą interesom władzy. Nad Balatonem nie istnieją bowiem żadne duże, poważne media, które byłyby krytyczne wobec węgierskiego premiera. Można powiedzieć, że premier Orbán sam stworzył nową oligarchię, a jeśli których z jego dawnych politycznych towarzyszy decyduje się wystąpić przeciw niemu, szybko zostaje utrącony. Przykładem niech będzie historia medialnego magnata Lajosa Simicski, przyjaciela Viktora Orbána, de facto trzeciej osoby w państwie, który po wejściu w konflikt z premierem został na lata pozbawiony dostępu do publicznych przetargów.
Wreszcie na deser Rumunia. Kraj, którym zachwyca się wielu naszych rodaków, wskazując na niskie podatki i szybki wzrost PKB w ostatnich latach. Tyle, że patrząc wyłącznie na wybrane wskaźniki makroekonomiczne umyka nam prawdziwy obraz sytuacji. A jest on znacznie bardziej zniuansowany - ogromne nierówności społeczne i podatność na różne wpływy. Wystarczy powiedzieć, że w zeszłotygodniowej pierwszej turze wyborów prezydenckich zwyciężył Călin Georgescu, polityk, który jeszcze miesiąc wcześniej nie przekraczał w sondażach 5%. Wygrał głównie dzięki kampanii na TikToku, a dokładniej – udostępnianiu jego materiałów przez zwykłych Rumunów. W tych materiałach znajdziemy kwiatki o plandemii i złowieszczym wpływie 5G. Georgescu nie jest sam – towarzyszy mu żona, która w popularnych, ezoterycznych wideoblogach opowiada o tym, że kobieta czerpie energię z ziemi i dlatego powinna nosić sukienki lub spódnice, bo chodząc w spodniach blokuje dostęp sił witalnych. A, jest jeszcze Bułgaria – kraj, którego wieloletnim premierem był Bojko Borisow, oskarżany o szefowanie... mafii.
Na tym tle Polska jawi się naprawdę jako normalny kraj, choć patrząc na naszych środkowoeuropejskich sąsiadów, trzeba by było powiedzieć – dziwny. Co to bowiem w ogóle za pomysł, żeby kupować dyplomy prywatnej uczelni i ryzykować polityczną karierę tylko po to, aby móc zgarnąć marne kilkadziesiąt tysięcy złotych za zasiadanie w jakiejś radzie nadzorczej. Z całym szacunkiem, ale tyle to oligarchowie w regionie wydają na waciki. U nas oligarchami byli (może) nieżyjący już Jan Kulczyk oraz Zygmunt Solorz-Żak, właściciel telewizji Polsat i marki Plus. Ale nawet oni nie mają co stawać w szranki z koleżankami i kolegami, także z Ukrainy, bo tam to dopiero jest prawdziwa oligarchia i korupcja.
Kiedy zatem następnym razem, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, będziesz patrzeć na różne fikołki uprawiane przez naszych rodzimych polityków, pamiętaj, że przypominają one raczej Gang Olsena. Inna sprawa, czy powinno nas to uspokajać, czy raczej przerażać. Bo czy w gruncie rzeczy nie jest przerażający fakt, że poważni politycy z pierwszego szeregu, kandydaci w wyborach prezydenckich, kombinują z dyplomem szemranej uczelni?
Marcin Kędzierski Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.