Kiedyś, podczas Mszy św., rozmawiałem z maluchami o tej właśnie Ewangelii.
Kiedyś, podczas Mszy św., rozmawiałem z maluchami o tej właśnie Ewangelii. Zadałem im pytanie, czy znają jakiegoś ważniaka przypominającego im owego „uczonego w Piśmie”, który lubi chodzić w powłóczystych szatach, zajmuje zaszczytne miejsca i upaja się szacunkiem i pozdrowieniami ze strony innych. Niemal mnie zatkało, gdy paluszki prawie wszystkich moich rozmówców pokazały na mnie. Wszystko im pasowało z Markowego opisu. Jakże słuszną i ważną sprawą jest ustalić z góry, o kim Jezus mówi w swojej Ewangelii. Maluchy uczyły mnie, że słowo Boga w pierwszym rzędzie należy brać do siebie. W początkowym okresie funkcjonowania wspólnoty, do której należałem, niektóre panie codziennie modliły się głośno o nawrócenie dla najgorszych i najbardziej wstrętnych grzeszników na ziemi. Jednego razu prowadzący liturgię zakonnik nie wytrzymał. Gdy któraś z moich „sióstr” znów postanowiła uwzględnić w swej modlitwie najgorsze przypadki zwyrodnialców, dyskretnie podszedł do niej i przystawił jej lusterko do twarzy. Od tamtej chwili wiem, że muszę uważać, gdy spoglądam w zwierciadło. Babcia nieraz powtarzała: „Nie gap się tak w to lustro, bo diabła zobaczysz”. Dziś już wiem, że nieraz może nie sam diabeł, aleprzynajmniej jeden z jego uczniów może mi się pokazać. I łudząco będzie przypominał moją gębę, tak odległą od moich wyobrażeń o samym sobie.
Bywało, że bawił mnie widok Jezusa przyglądającego się, ile ludzie rzucają na tacę. Scenka godna urzędnika skarbowego, sprawdzającego nasze rozliczenia podatkowe, albo proboszcza wypatrującego grubszych banknotów na dnie koszyka w nadziei, że uda mu się spiąć parafialne wydatki. Tymczasem Jezus tam, przy skarbcu świątynnym, nie przypatrywał się ludzkim portfelom i monetom, ale sercom. Gdy podeszła pewna starsza pani i włożyła do środka dwie monety, przywołał uczniów, by pokazać im, jak wygląda człowiek, który w ręce Boga wkłada całe swoje serce, wszystkie swe siły i całą swą duszę. Na przykładzie ubogiej wdowy Jezus pokazuje, co znaczy pokochać Boga, oddać Mu ostatni grosz, całe utrzymanie, ofiarować Mu wszystko: życie, duszę, umysł, serce i siłę. Kochać Go w ten sposób nie oznacza czynić wielkich rzeczy przed światem, ale wierzyć, że miłość Boża zapewnia nam w życiu wszystko. Pewnemu proboszczowi pękał dach w kościele. Martwił się tym, bo naprawa wymagała ogromnych nakładów. Nie mając innego planu działania, rzucił się w przygotowanie prac, inwestując w nie wszystkie swoje zasoby: z kasy parafialnej, z własnego konta i z tego, co było odłożone na „czarną godzinę”. Pewnego dnia u proboszcza zjawiło się małżeństwo z Niemiec, które chciało zobaczyć kościół ich dzieciństwa. Proboszcz pokazał im ołtarze, kolumny i gzymsy, i niepokojącą rysę na stropie. Małżonkowie podziękowali za gościnę i wyjechali. Wnet na konto parafialne trafiła pokaźna suma. Tyle, ile potrzebował, by dokończyć konieczne prace ratujące świątynię. „Jestem przekonany, że nie ujrzałbym tego cudu, gdybym wcześniej nie rzucił wszystkiego, co mam, w ręce Boga” – mówił mi potem.
Ks. Robert Skrzypczak Ewangelia z komentarzem