„Zielona strefa”, czyli mnisi pilnie potrzebni

Słuchałem ich opowieści i czułem, jak od zwykłego oglądania filmu moje własne serce zaczyna napełniać się pokojem i ukojeniem.

„Wydaje się, że w klasztorze nic nie robimy. Ale jesteśmy jak zielona strefa w mieście. Zielona strefa nic nie robi, ale jest konieczna (..) Bez zielonych stref ludzie by się udusili. Gdy widzisz taką zieloną strefę, twoja dusza odnajduje w niej spokój. Jesteśmy więc taką zieloną strefą, drogowskazem wskazującym drogę do Boga, choć tak naprawdę jesteśmy bezużyteczni. I mówię to z głębi serca” – mówi jedna z bohaterek filmu „Wolni. Podróż do wnętrza” w reżyserii Santosa Blanco, który w Polsce mogliśmy zobaczyć dzięki dystrybucji Rafael Film.

Film oparty jest o wypowiedzi mniszek i mnichów z dwunastu zakonów klauzurowych położonych na terenie Hiszpanii, przeplatanych zapierającymi dech w piersiach ujęciami krajobrazów otaczających owe klasztory oraz zdjęciami z codziennego życia bohaterek i bohaterów. Słyszymy historie ich życia, które doprowadziły ich do decyzji o spędzeniu reszty życia za klauzurą. Historie różne i wielobarwne. Jedne z nich przypominające przyjście Pana w łagodnym powiewie wiatru, kiedy młody, wierzący chłopak z katolickiej rodziny zdecydował się, by pójść o krok dalej, wchodząc na drogę radykalnego życia ślubami czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Inne, spektakularne, niczym powołanie Jeremiasza albo nawrócenie Szawła, jak w przypadku kobiety, która po śmierci męża i wyjściu z domu dorosłych dzieci poczuła palące przynaglenie, by całe swoje życie poświęcić na oddawanie chwały Bogu w zaciszu klauzury.

Patrzyłem na te sceny z wypełnionego ciszą, rutyną i prostotą życia mniszek i mnichów, przyglądałem się ich codzienności misternie i harmonijnie splecionej z liturgii i pracy fizycznej, studium i momentów wspólnej rekreacji, słuchałem ich opowieści o poszukiwaniu sensu życia, wolności oraz o Miłości, która przemówiła do ich serc, wyprowadzając ich na pustynię… i czułem, jak od zwykłego oglądania filmu moje własne serce zaczyna napełniać się pokojem i ukojeniem.

Choć będąc jezuitą i księdzem poświęcam codziennie jakiś czas na modlitwę, refleksję i lekturę, to żyjąc de facto w świecie, nie mogę sobie pozwolić sobie na regularne, długie modlitwy. Św. Ignacy, założyciel naszego zakonu, zabraniał zresztą surowo takich praktyk poza ściśle określonym czasem ćwiczeń duchowych. Do jezuickich studentów pragnących wydłużać czas codziennej modlitwy napisał, że ze względu na ich misję (jaką na ten moment jest dla nich solidne studiowanie) nie mogą tego robić. „Mogą jednak ćwiczyć się w szukaniu obecności naszego Pana we wszystkich rzeczach, jak np. w rozmowie, chodzeniu, patrzeniu, smakowaniu, słuchaniu, myśleniu oraz we wszystkich czynnościach; albowiem prawdą jest, że Jego Boski majestat znajduje się w każdej rzeczy przez swoją wszechobecność, potęgę i istotę”. Tak też jako jezuita przeżywam osobiście moją prostą, codzienną duchowość.

Myślę jednak, że ta nasza duchowość, jakkolwiek najbardziej praktyczna dla ludzi zanurzonych w świecie (zarówno świeckich, jaki i księży czy osób konsekrowanych), bardzo potrzebuje tych „zielonych stref” tworzonych przez mniszki i mnichów, żyjących w zupełnie innym rytmie; którzy nie tylko ćwiczą się w odnajdywaniu Pana Boga w okolicznościach, jakie stawia przed nami rzeczywistość, ale poświęcają całe swoje życie na kreowanie rzeczywistości bezpośrednio do Boga odnoszącej. Swoim życiem, idącym radykalnie pod prąd naszemu zabieganemu światu, nie wykazują wobec niego pogardy, ale zapewniają, że nawet najlepsze rzeczy, jakich możemy w nim doświadczyć, są przedsmakiem rzeczywistości, która sięga dalej i głębiej, niż nasze zmysły.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Dominik Dubiel SJ Dominik Dubiel SJ Jezuita, muzyk. Absolwent filozofii na jezuickiej Akademii Ignatianum, Edukacji artystycznej na Akademii Muzycznej w Krakowie i teologii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Obecnie mieszka i pracuje w Krakowie.