Kibolstwo nasze powszechne

Choć na igrzyskach wciąż nie ma rywalizacji w dyscyplinie kibicowania (czytaj kibolstwa), mam głębokie przekonanie, że byłby to nasz medalowy pewniak. Kibolstwo porządkuje bowiem sporą część naszego życia publicznego, w tym medialnej debaty.

Igrzyska się skończyły. Chyba dobrze, bo polscy kibice mogą być już zmęczeni obserwowaniem braku sukcesów naszych sportowców (nawet jeśli nie było żadnych racjonalnych przesłanek, aby takich sukcesów było więcej). Zostawię jednak innym znęcanie się nad związkami sportowymi (bo przecież nie zawodnikami), z nadzieją, że coś w tym naszym sportowym grajdołku się wreszcie zmieni. Sam chciałbym dotknąć dziś innego tematu, czyli kibicowania, a dokładniej – kibolstwa.

Choć na igrzyskach wciąż nie ma rywalizacji w dyscyplinie kibicowania (czytaj: kibolstwa), mam głębokie przekonanie, że byłby to nasz medalowy pewniak. Kibolstwo porządkuje bowiem sporą część naszego życia publicznego, w tym medialnej debaty. Nie jest żadnym przypadkiem, że mnóstwo osób z zachwytem reagowało na mowę motywacyjną Tomasza Fornala, który w półfinałowym meczu z USA wzywał swoich kolegów do „napier...lania” się z przeciwnikiem. Fornal idealnie trafił w naszą społeczną wrażliwość – tak, lubimy się „napier..lać".

Tyle, że życie to nie sport. Zawodnicy po meczu podają sobie rękę i przestają się „napier...lać”. Ba, w przypadku siatkarzy część z nich grała lub gra w jednym klubie i jest kolegami – półfinałowy mecz igrzysk tego nie zmieni (no dobrze, może poza Toreyem DeFalco, który po meczu przestał obserwować na jednym z portali społecznościowych swoich polskich kolegów, ale to jednak dość odosobniony przypadek).

Obserwując niedawną prowokację Krzysztofa Stanowskiego, którą chciał obnażyć hipokryzję liberalnych elit medialnych, trudno było w społecznych reakcjach nie dostrzec przejawów kibolstwa. Tak, przeciwnika trzeba „zaorać”. Skompromitować. Potraktować z pogardą. Wręcz zdehumanizować. Nie ma w tym ani grama ignacjańskiej zasady, aby uratować zdanie przeciwnika, nawet jeśli się myli. Nie, trzeba nie tylko pokonać, ale i upokorzyć. A na koniec znaleźć racjonalne uzasadnienie. Choćby takie, że „ci drudzy zaczęli”. Jakbym słyszał kłócące się dzieci – „a bo to on/ona zaczął/zaczęła”.

Osoby, które próbują pokazać inną perspektywę, są skazane na oberwanie z obu stron. Nie można się „nie-napier...lać”. Trzeba być za kimś. Na pytanie, „za kim jesteś: za Wisłą czy za Cracovią?” albo „za Górnikiem czy za Ruchem?” nie odpowiadamy „za nikim”, bo wtedy prawdopodobieństwo zarobienia w głowę wynosi 100 proc., a wybierając jedną z opcji zawsze mamy 50 proc. szans.

Tyle, że nie każdy ma ochotę zapisywać się do jednego z obozów (tych obozów może być wiele, bo i potencjalnych osi podziału jest całe mnóstwo). Tu nawet nie chodzi o sympatię czy poglądy – każdy jakieś ma. Pytanie, co z nimi zrobimy. Oranie drugiej strony rzadko prowadzi do dobrych owoców, nawet jeśli oznacza powiedzenie komuś prawdy czy obnażenie hipokryzji. Jako chrześcijanie uczymy się bowiem, że choć prawda wyzwala, to musi jej towarzyszyć miłość. Prawda bez miłości może być szatańskim narzędziem. Trochę jak w małżeństwie – to nie jest rozgrywka „kto ma rację” (no chyba, że chcemy to małżeństwo zaorać).

Niestety, wbrew temu co napisałem we wstępie, kibolska kultura „napier...nia” nie jest wyłącznie polską specyfiką. Wspierają ją bowiem globalne media społecznościowe, które żyją z nakręcania kibolstwa. Trudno sobie nawet wyobrazić, aby ktoś lub coś mogło tę spiralę wzajemnej nienawiści przerwać. A jednak, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, nie warto porzucać nadziei i zacząć od siebie. Wystarczy, że kiedy następnym razem poczujesz emocję tryumfalizmu, chęci zemsty lub rewanżu, albo wprost zaorania kogoś, weźmiesz głębszy oddech. Może wtedy usłyszysz – „ktokokolwiek zaorał jednego z tych braci moich, Mnie zaorał...”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Kędzierski Marcin Kędzierski Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.