Zdobycie złota olimpijskiego dla swego kraju. To jest właśnie duch olimpijski – coś, co czyni te igrzyska wyjątkowymi.
Nie będę komentował pokazu bezguścia i jednocześnie pychy organizatorów olimpiady w Paryżu w trakcie ceremonii otwarcia igrzysk, bo komentarzy było dość. Warto natomiast zatrzymać się przy innym aspekcie skandalu, jaki wywołała kolejna próba utwierdzenia piosenki Johna Lennona „Imagine” jako nieoficjalnego (jeszcze?) hymnu olimpijskiego. Polski sprawozdawca sportowy skomentował jej słowa prostym i prawdziwym stwierdzeniem: „To jest wizja komunizmu, niestety”. Wystarczy porównać wypowiedź Lennona (1971) i słowa Karola Marksa oraz Fryderyka Engelsa z Manifestu Komunistycznego (1848), by potwierdzić trafność komentarza. Eks-Beatles śpiewał o swoim marzeniu: świata bez religii, krajów (narodów/państw), własności. To samo napisali przed nim twórcy „komunizmu naukowego”. W wywiadzie dla magazynu „Playboy” w 1980 r. sam piosenkarz przyznał, że jego utwór można odczytać jako manifest komunistyczny. Nie od Paryża, ale już od olimpiady w Atlancie (1996) zaczęto wykonywać ten szczególny hymn, powtarzając go w tej roli m.in. w czasie igrzysk zimowych w Turynie (2006) i Pekinie (2022), letnich w Londynie (2012) i Pjongczangu (2018). Dziennikarz amerykański zauważył paradoks: jaki sens jest śpiewać na baczność „imagine there’s no countries” (wyobraź sobie, że nie ma krajów) i następnie obserwować trwającą godzinami paradę sportowców pod flagami ich krajów?
Zastanówmy się więc nad tym, jaki związek ma przesłanie tej piosenki, tak gorliwie bronionej w roli nowego hymnu świata, z ideą olimpijską. Odpowiedź może być krótka: słowa „Imagine” są radykalnie sprzeczne z tą ideą. Zawody sportowe w greckiej Olimpii zrodziła religia. Tam bowiem mieściła się główna świątynia Zeusa. Autor „Dziejów Grecji”, N.G.L. Hammond, tak podsumowuje jej znaczenie: „Jednocząc wewnętrznie tak rodzinę, jak i państwo, religia tworzyła także więzi – nieco wprawdzie luźniejsze – między poszczególnymi państwami”. Bez religii nie byłoby olimpiad. Ich idea poczynała się z mitu o wyścigu do Olimpii, by zabawić nowo narodzonego Zeusa. Tam więc udawali się pielgrzymi z całej Grecji, podzielonej na setki państw-miast (poleis), a igrzyska były formą wspólnego kultu. Na czas pielgrzymki na igrzyska wprowadzany był rozejm w toczących się niemal bez przerwy konfliktach, aby pielgrzymi (w tym atleci) mogli bezpiecznie dotrzeć i wrócić z wielkiego święta. Od 776 roku przed Chr. do mniej więcej końca IV wieku po Chr. trwała ta tradycja. Istotne było to, że ludzie z Aten, Sparty, Teb i najmniejszych nawet poleis mogli rywalizować między sobą na równych zasadach – ku chwale swoich ojczyzn. To było, obok aspektu religijnego, najważniejsze! Duma z reprezentowania nie siebie samego, ale swojej ojczyzny, w której zwycięzca olimpiady był witany jako bohater.
Odnowiciel idei igrzysk, francuski baron Pierre de Coubertin (1863–1937), założyciel MKOL, wychowany w arcykatolickiej, monarchistycznej rodzinie, w jezuickiej szkole, wyobraził sobie igrzyska olimpijskie jako sposób na przypomnienie w swojej ojczyźnie przygotowania fizycznego przyszłych żołnierzy – tych, którzy pomszczą klęskę Francji w wojnie z Prusami w 1870 roku. Tak rodził się nowoczesny sport. Na szczęście ruch olimpijski przebrnął te pierwsze rafy i od czasu igrzysk w Atenach (1896) udawało się na ogół (z dwiema przerwami na wojny) organizować zawody, w których ludzie z różnych krajów mogą się spotykać bez broni i walczyć o honor nie tylko dla siebie, ale właśnie dla swojej ojczyzny: flaga jest najważniejsza.
Można się było o tym przekonać także w czasie tej olimpiady, w jednym z jej prawdziwie wzruszających momentów. Oto tenisista wszechczasów, który osiągnął wszystkie możliwe indywidualne tytuły w tej arcypopularnej dyscyplinie, Serb Novak Djoković, zdobył wreszcie podczas piątej swojej olimpiady złoty medal. Zawsze grający zimnego, jakby nieco cynicznego nawet w swym poczuciu wyższości nad resztą świata, 37-letni sportowiec tym razem rozpłakał się jak dziecko. Szlochał przez kilka minut ze wzruszenia, ukląkł na korcie, przeżegnał się szerokim prawosławnym krzyżem, dziękując Bogu za spełnienie największego marzenia. Tym marzeniem było zdobycie złota olimpijskiego dla swego kraju. To jest właśnie duch olimpijski: coś, co czyni te igrzyska wyjątkowymi.