Cena aktualności

Przeszłość jest po to, żeby z niej wyciągać wnioski, a nie żeby ją odtwarzać.

Jako nastolatek znalazłem na strychu paczki z przedwojennymi czasopismami katolickimi. Najwięcej było tam egzemplarzy wydawanego przez jezuitów „Posłańca Serca Jezusowego”. Zainteresowałem się tym, bo już na oko jakość tych pism była lepsza niż dostępnych z łaski władzy ludowej tygodników katolickich. Jakoś mnie do tych ostatnich nie ciągnęło – nie chciałem czytać tekstów chrześcijańskich przepuszczonych przez sito antychrześcijańskiej cenzury. Tak więc zagłębiłem się w świecie międzywojennego polskiego katolicyzmu i poznałem trochę panującą wtedy mentalność.

Pasjonowały mnie te treści. Szczególnie utkwiły mi w pamięci pytania zadawane redakcji „Posłańca” przez zwykłych ludzi i udzielane im odpowiedzi. Pytano o wszystko: czemu papież ma „takie nieszczególne imię – Pijus”, czemu Maryi nie jest oddawana wystarczająca cześć, skoro jest „ważniejsza niż Bóg”, a ktoś inny pytał, czy zdrowy człowiek, modląc się, powinien klęczeć, czy też może leżeć w łóżku. Zapamiętałem, że w tej ostatniej kwestii zakonnik posłużył się w odpowiedzi porzekadłem: „Kto mówi pacierz leżący, tego Pan Bóg słucha śpiący”. Do mnie to przemówiło.

W ogóle redaktorzy starali się poważnie podchodzić do wszystkich pytań i cierpliwie odpowiadali. Wiele z tych dialogów było świadectwem epoki. Łatwiej było wyczuć klimat tamtego czasu, a tym samym zrozumieć ówczesny sposób myślenia.

Oczywiście często pojawiały się kwestie relacji z Żydami. Na przykład jakiś pobożny czytelnik pytał: „Czy jest grzechem kupować od Żyda wiktuały na święta?”. Dowiedział się, że to nie grzech, choć – o ile mnie pamięć nie myli – radzono mu, żeby jednak kupował u chrześcijan. Dziś, rzecz jasna, powiedzielibyśmy, że nie należy stosować takiej segregacji, ale my mamy za sobą doświadczenie wojny i tragedii Holokaustu, więc wiemy, do czego może prowadzić społeczny ostracyzm. Nie czujemy za to już kontekstu tamtych czasów, stąd łatwo popełnić błąd ahistoryzmu, czyli oceniania ludzi minionych epok z dzisiejszej pozycji. Ja, po przeczytaniu dziesiątek czasopism z tamtego czasu, ten kontekst trochę poczułem – zwłaszcza w odniesieniu do kwestii Kościoła. Pozwoliło mi to m.in. docenić dobrodziejstwo ewolucji niektórych przepisów kościelnych. Pamiętam, że mocno poruszyło mnie pytanie jakiegoś staruszka, który musiał brać leki wczesnym rankiem, co wiązało się z koniecznością zjedzenia czegoś. Powodowało to niemożność zachowania postu eucharystycznego, obowiązującego wtedy od północy do chwili przyjęcia Komunii Świętej (dlatego np. w tamtych czasach nie było Mszy wieczornych). „Czy z tego powodu ja już do końca życia zostanę bez Pana Jezusa?” – pytał chory. Odpowiedziano mu, że w tej sprawie należałoby… wystarać się o specjalny indult papieski.

No cóż, wyśrubowane zasady były obliczone na szacunek dla Jezusa Eucharystycznego, ale okazywały się w pewnych sytuacjach za mało elastyczne. No i też to zmieniono – z korzyścią dla praktyk eucharystycznych wśród wiernych.

Co ciekawe, spotykam dziś ludzi, którzy stosują, rzekłbym, ahistoryzm odwrócony: uważają, że dobre było tylko to, co przed soborem, a tym samym złe jest to, co mamy teraz. Ulegając pogłoskom, jakoby obecny zwyczajny ryt Mszy Świętej był obciążony jakąś wadą, a nawet że jest „masoński”, próbują „naprawiać Kościół” na własną rękę. Wygląda to tak, że w czasie liturgii przyjmują inne postawy niż obecnie obowiązujące, np. gdy wszyscy wstają, oni klękają, albo gdy inni stoją, oni siedzą. Bo „kiedyś było tak”. To chyba się pogłębia, bo są już osoby, które w swojej gorliwości uważają za obowiązujący dawny post eucharystyczny – i się do niego stosują! Czy w tej sytuacji chodzą tylko na Msze poranne, czy też czasami głodują do wieczora – nie wiem. Wiem natomiast, że możliwość poznania historii jest łaską, która pozwala nam wyciągać wnioski na dziś. Bóg daje nam czas dzisiejszy po to, żebyśmy dawali świadectwo wiecznej świeżości Ewangelii i wypełniali go treścią własną, oryginalną, odpowiednią do dzisiejszej wrażliwości, a nie zamykali się w skansenie jak amisze. Owszem, amisze bywają godni podziwu, ale nie naśladowania.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.