„Nigdy nie założę konta na Facebooku” – koleżanka cytowała mi z ironią moją własną wypowiedź, gdy zobaczyła pierwsze zdjęcia na utworzonym przeze mnie profilu.
14.06.2011 23:10 GOSC.PL
Tak było, przyznaję. Po doświadczeniu szybkiego znudzenia Naszą Klasą ani myślałem wchodzić w kolejne marnowanie realnego czasu w wirtualnym świecie. Z rozbawieniem podpatrywałem znajomych, którzy ochoczo wpisywali na swoich kontach, „o czym teraz myślą”, gdzie są i co robią, i co minutę sprawdzali, ilu znajomych „lubi to”. Bomba. I faktycznie, nieraz padała wspomniana deklaracja ideowa: „nigdy nie założę konta na Facebooku”. Aż tu nagle pewnego dnia… No chciał człowiek spróbować, przy okazji paru starych znajomych odnaleźć, fotkami się pochwalić… Tzw. duch czasu dopada i zatwardziałych konserwatystów. Może tym łatwiej dopada, im „starzy znajomi” coraz starsi i oddaleni w przestrzeni, a my zastanawiamy się, „jak rozpoznać ludzi, których już nie znamy”. Dobra, dobra tylko bez tanich wyciskaczy łez. W każdym razie również Facebook, jak Nasza Klasa, okazał się chwilową zabawą. Nie odmawiam, rzecz jasna, funkcjonalności i dobrych stron szybkiego komunikowania się w ten sposób z całym światem. To ja po prostu jestem niereformowalny: może tylko raz lub trzy kliknąłem sobie „lubię to”, ani razu nie napisałem „o czym myślę”, nie podsyłałem regularnie linków z ciekawymi artykułami (widzę, że zawodowcy robią to regularnie)…no chyba nie nadaję się. Wolę wsiąść w auto i pojechać do Jastrzębia, Lublina, Warszawy, Sanoka i po 1-6 godzinach jazdy popatrzeć na żywo na „stare gęby”. Albo od biedy zadzwonić. To się pewnie skończy prędzej czy później likwidacją konta na Facebooku. Bo po co cenną przestrzeń zajmować.
Okazuje się, że nie jestem sam. Najpierw prognozy mówiły, że wkrótce liczba użytkowników przekroczy 1 miliard na całym świecie. A tu nagle sensacja: w samych Stanach Zjednoczonych w ciągu miesiąca swoje konta zlikwidowało 6 mln osób. Co więcej, w sieci powstają specjalne inicjatywy, które organizują masowe, spektakularne „samobójstwa wirtualne”: można stopniowo likwidować swoje dane, potem znajomych, wreszcie samemu zniknąć, dodając nawet „ostatnie pożegnanie”. Stoi za tym nie chęć faktycznej autodestrukcji, tylko przeciwnie – postanowienie powrotu do rzeczywistego świata. Takiego, w którym nie wystarczy kliknąć „lubię to”, by poczuć z nim łączność.
Do „wirtualnego samobójstwa” warto namawiać tych, którzy mają z tym problem i spędzają na Facebooku więcej czasu niż na rozmowie ze współmałżonkiem, dziećmi, kolegami z pracy, szkoły czy sąsiedztwa. A ja… ja to się jeszcze zastanowię, bo przecież rzadko tam zaglądam, a skoro już tam jestem… No tak, tzw. duch czasu dopada najbardziej zatwardziałych „realistów”. Lubisz to?
Jacek Dziedzina