Media donoszą o kolejnym skandalu pedofilskim z udziałem księdza. Tym razem w Święcanach na Podkarpaciu. Dominik R. został odwołany z funkcji wikariusza tamtejszej parafii i zawieszony w funkcjach duszpasterskich.
Ciążą na nim zarzuty dotyczące m.in. posiadania treści pornograficznych z udziałem małoletnich i czynów, jakich miał dopuścić się wobec 13-letniego chłopca. Zdaniem prokuratury pokrzywdzonych jest więcej. W „Wydarzeniach” Polsatu występują wstrząśnięci mieszkańcy parafii. Na koniec materiału jedna z pań mówi: „Mój cały dom w niedzielę do kościoła nie poszedł. Długo debatowaliśmy, dyskutowali… no jest to jakaś forma buntu”.
Z jednej strony gniew parafian jest całkowicie zrozumiały i uzasadniony, z drugiej nie sposób uciec od refleksji, że tak oto zło tryumfuje podwójnie. Że o to właśnie chodzi – by zgorszeni ludzie odwracali się od Kościoła, nie jako instytucji, ale duchowej wspólnoty z Panem Bogiem, by rezygnowali z niedzielnej Eucharystii, odrzucali związaną z nią łaskę. By na złość mamie odmrażali uszy. Być może dla widza taka reakcja parafianki wydaje się oczywista z innego powodu – bo ponoć taka ma być dziś główna przyczyna fali odejść z Kościoła. Tyle że prawda wygląda inaczej.
W niedawnym badaniu ankieterzy CBOS pytali o główny powód apostazji, oczywiście tej mniej formalnej. Tylko 5 proc. wskazało wprost na skandale pedofilskie. Najwięcej pytanych zwyczajnie nie widzi sensu w wyznawaniu wiary, nie odczuwa potrzeby bycia w Kościele. W pogłębionej analizie badań czytamy, że tak po prawdzie wszystkie inne odpowiedzi są… szukaniem uzasadnienia dla tej pierwszej. Stąd aż 12 proc. odrzuca Kościół za całokształt („to patologia; organizacja mafijna; wtrąca się w życie prywatne ludzi”). Słychać w tych wypowiedziach echo dominującej narracji medialnej. Mówię to, co zadający pytanie pewnie chce usłyszeć.
No bo wiadomo, odchodzenie od Boga to proces cywilizacyjny, nieuchronny, oczywisty, związany z postępem. Skąd wiadomo? Przecież tak się mówi, pisze, edukuje. Skandal nie jest dziś niezbędny, by przestać chodzić do Kościoła, ale daje moralną legitymację tym, którzy czują się jeszcze związani obyczajem, tradycją, nawykiem. Jest też przydatny jako alibi zagubionym, którzy znajdują się pod środowiskową presją, a ich wiara słabnie, przegrywa z obawą o wyśmianie, z lękiem przed odrzuceniem.
Najgorsze są jednak inne odejścia – te, które dokonują się po cichu, w sposób wręcz niezauważalny i może nawet nie do końca uświadamiany, dzień po dniu, małymi krokami. Tak zwyczajnie, bez skandalu…