Na powierzchni Marsa właśnie zakończył swoją misję helikopter Mars Ingenuity. Choć na Czerwonej Planecie jest całkiem sporo ziemskich urządzeń, to jednak jego pozycja jest szczególna.
Sprawa wydaje się prosta, ale taka nie jest. Wybudowanie drona, który autonomicznie potrafił poruszać się w bardzo rzadkiej marsjańskiej atmosferze, nie jest proste. Gdy jest mały, zużywa niewiele energii, ale za to łatwiej psuje się, gdy pomiędzy jego ruchome części wejdzie pył z marsjańskiego gruntu. Gdy jest duży, ryzyko maleje, ale wtedy potrzeba więcej energii. Sprawy nie ułatwia bardzo niska temperatura. W takich warunkach drastycznie spada pojemność akumulatorów. Można je podgrzewać, ale to zużywa energię. Ta pozyskiwana (produkowana, jest) za pomocą fotowoltaicznych ogniw, pod warunkiem jednak, że te nie zostaną zapylone, a helikopter nie przechyli się tak, że przestaną na nie padać słabsze niż na Ziemi promienie słońca. Gdyby panele powiększyć, wtedy ryzyko zapylenia staje się mniejsze a ładowanie szybsze, ale to powoduje, że całe urządzenie zaczyna więcej ważyć, czyli… potrzebuje więcej energii. Pocieszeniem jest fakt, że Mars jest od Ziemi mniej masywny, a to znaczy, że jego przyciąganie jest mniejsze. To oszczędza energię. Choć z drugiej strony niezwykle rzadka marsjańska atmosfera wymaga jej więcej. W końcu jak taki helikopter przetransportować, jak z nim wylądować, żeby go nie uszkodzić? No i tak, jakkolwiek by patrzeć… plecy zawsze będą z tyłu.
A jednak się udało. W 2021 Mars Ingenuity stał się pierwszym w historii urządzeniem latającym pilotowanym na innej planecie. Po trzech latach eksploatacji i kilkukrotnym przekroczeniu liczby planowanych lotów oraz pokonanej odległości postanowiono go uziemić (umarsjanić?). Miał przetrwać miesiąc i wykonać kilka lotów. Przetrwał trzy lata i wykonał ponad 70 lotów. Pewnie latałby dalej, gdyby nie jedno nieprecyzyjne lądowanie, którego konsekwencją była złamana jedna z łopatek wirnika.
Tego, czego dowiódł, nie ma na zdjęciach ani w przesyłanych przez niego danych. Pokazał, że można latać, w dużej mierze autonomicznie, w rzadkiej marsjańskiej atmosferze. Pokazał, że Marsa możemy eksplorować nie tylko z orbity czy z poziomu gruntu, ale także z wysokości kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu metrów nad gruntem. I wcale nie chodzi o to, że stamtąd lepiej widać (choć to też). To przede wszystkim umożliwia latanie w jaskiniach, nad rumowiskami czy w wąwozach i zapadliskach, wszędzie tam, gdzie żaden łazik nie wjedzie. Równocześnie – dla geologów – to właśnie tamte miejsca są najciekawsze, bo to z nich najłatwiej odczytać marsjańską historię.
Tomasz Rożek Doktor fizyki, dziennikarz naukowy. Założyciel i prezes Fundacji Nauka To Lubię. Autor wielu książek o tematyce popularnonaukowej. Obecnie stały współpracownik „Gościa Niedzielnego”.