Czy istnieją dwie Polski: Polska zachodnia i Polska wschodnia, Polska wielkich miast i Polska małych miejscowości, Polska bogatych i Polska biednych, Polska „postępu” i Polska „tradycji’? Co z tym podziałem – potwierdzonym w ostatnich wyborach – zrobi ministra równości?
15.04.2024 15:00 GOSC.PL
Mniej więcej od trzydziestu lat śledzę w mediach tzw. wieczory wyborcze. Jeśli mnie pamięć nie myli, to jeden szczegół powtarza się w każdym z nich. Jest nim mapa Polski symbolicznie podzielona na Wschód i Zachód. Raz Wschodu (który znajduje się po naszej Prawej ręce) jest więcej oraz tu i ówdzie wdziera się on bardziej na południe lub do centrum, a nawet ma wypustki dalej. Raz jest na odwrót: to Zachodu (który znajduje się po naszej Lewej ręce i któremu bliżej do naszej granicy z Niemcami lub Europą) jest więcej i obejmuje on coraz dalsze połacie Polski. Tydzień temu, po wyborach samorządowych, oglądaliśmy tę samą mapę, a specjaliści dyskutowali przesunięcia oraz to, która Polska i pod którym względem wygrała. Okazało się też, jak zwykle, że geograficzny podział Polski w pewnym uproszczeniu (choć w różnym stopniu) pokrywa się z podziałem na mniejsze miejscowości i większe miasta, na biedniejszych i bogatszych, na starszych i młodszych, na mniej i bardziej wykształconych, na „tradycjonalistów” i „postępowców” itd.
Znamienne, że pomimo zmian demograficznych i ekonomicznych, powyższy podział Polski wciąż (choć w bardziej zniuansowany sposób) się utrzymuje i ma swoje znaczenie polityczne. Przypuszczam nawet, że podział ten będzie trwał we względnej równowadze jeszcze długo, a o ostatecznych wynikach wyborów będzie decydował mniejszościowy elektorat „środka” zagospodarowywany przez partie, które w sposób realny lub udawany się do niego odwołują. Skąd moje przypuszczenie o trwałości podziału Polski?
Podział na dwie Polski ma swe podstawy w dalszej i bliższej historii naszego kraju. Podział ten jednak wiąże się także z niechęcią lub nieumiejętnością części elit politycznych do jego zasypania. Humorystycznym, aczkolwiek symbolicznym, przykładem tej niechęci lub nieumiejętności jest słynny wielkanocny wpis tzw. ministry równości. W Wielką Niedzielę złożyła ona życzenia z okazji… Dnia Widzialności Osób Transpłciowych, dodając do nich hasło: „Nie ma równości bez widzialności osób transpłciowych”. Nie mam nic przeciw tym osobom, jednak taki (i tylko taki) wpis w tym czasie świadczy o tym, że ministra równości widzi tych, których nie widać, a nie widzi ogromnych rzesz ludzi, których widać. Innymi słowy, nierówność lub równość pojmuje ona w kategoriach (przysłowiowego) młodego i bogatego człowieka z wielkiego miasta, który kształcąc się zagranicą, przeszedł przy okazji trening ideologiczny lub nasiąknął nowatorskimi formami życia. Tymczasem istnieje w Polsce problem nierówności bardziej podstawowych i bardziej nośnych społecznie – nierówności między bogatymi a biednymi, między tymi „z miasta” a tymi „z gminy”, między tymi, którzy niemal wszystko mają na wyciągnięcie ręki, a tymi, którzy muszą pokonać wiele kilometrów choćby do lekarza. Jest kpiną, że hasłem miary polityki równościowej stała się bezpieczna aborcja w każdym szpitalu powiatowym, a nie (na przykład) dostępna w każdym takim szpitalu specjalistyczna diagnostyka onkologiczna.
Można mnożyć przykłady oderwania od (lub niechęci do) „gorszej” Polski ze strony (wiodących sił) aktualnej władzy. To właśnie to oderwanie sprawia, że protesty rolników zostały (najdelikatniej mówiąc) zlekceważone lub ograne, a ich problemy nie zostaną w najbliższym czasie rozwiązane. Właśnie to oderwanie może także sprawić, że przepaść między dwiema Polskami znów zacznie się pogłębiać.
Ktoś powie, że nie mam racji, gdyż symboliczna Polska Wschodnia jest skazana na skurczenie i zanik. Przecież młodzi wyjeżdżają i będą wyjeżdżać do Polski wielkich miast. Ci, co zostaną, w końcu wymrą. A ci, co wyjadą i osiądą w jakiejś korporacji, wcześniej czy później staną się nowymi ludźmi. Zapomną oni (między innymi), co to Wielki Tydzień. I zamiast niego będą świętować na przykład rocznice Wielkiej Czystki Sprawiedliwości z ostatniego tygodnia marca 2024 roku, a zamiast Wielkanocy – Dzień Widzialności.
Czy tak się stanie i jakie będą tego (ewentualne) konsekwencje, zobaczymy. Aby dokonać w tym względzie rzetelnych prognoz, trzeba wziąć pod uwagę wiele czynników. Na jedno jednak warto już zwrócić uwagę. Otóż nie widać, by wśród młodych (tu można dopisać kolejne przymiotniki) mieszkańców wielkich miast wytworzyło się coś takiego jak etos obywatelski. Zwolennicy obecnej koalicji rządzącej z nostalgią wspominają wielkomiejską młodzież, która masowo stawiając się przy urnach 15 X 2023 r., zdecydowanie rozstrzygnęła wynik wyborów. Tym razem tak się nie stało. Frekwencja w tegorocznych wyborach w Warszawie spadła w stosunku do zeszłego roku o ponad 26 punktów procentowych. Dla porównania zaznaczmy, że analogiczny spadek frekwencji w powiecie łukowskim (będącym generalnie jednym z liderów frekwencyjnych województwa lubelskiego) nie przekroczył 14 punktów procentowych. (Statystyki podają, że generalna frekwencja w grupie wiekowej 18-29 lat spadła o ponad 30 punktów procentowych i jest to największy spadek ze wszystkich grup wiekowych). Oczywiście, wybory parlamentarne i samorządowe trzeba oszacowywać inaczej. Stawiam jednak hipotezę, że młodzieżowy happening wyborczy z 2023 r. już się nie powtórzy. Skrajny indywidualizm bowiem nie działa na polityczną korzyść tych, którzy go propagują. Prawdopodobnie więc Dzień Widzialności nigdy nie stanie się naszym świętem państwowym.
Roman Koszowski / Foto Gość
Jacek Wojtysiak