„Gazeta Wyborcza” z entuzjazmem wsparła projekt SLD o związkach partnerskich.
Ustawa zakłada, że związki partnerskie (także homoseksualne) będą miały prawo do dziedziczenia, wspólnego rozliczania się z podatków i wiele innych praw. Chodzi więc o przyznanie praw przysługujących dotąd tylko małżeństwom również konkubinatom i parom homoseksualnym. Jest tu kilka spraw.
1/ Zacznę od sprawy mniej ważnej, choć godnej zauważenia. GW manipuluje po mistrzowsku (są w tym naprawdę dobrzy!) liczbami z sondaży. Na czołówce GW wybija wyniki aktualnego sondażu TNS OBOP: 54 proc. Polaków jest za wspomnianą ustawą, 41 proc. przeciw. Wrażenie jest takie, że chodzi o akceptację związków homoseksualnych. Umocnione jeszcze zestawieniem z danymi z 2003 roku. Wtedy, na pytanie CBOS-u o związki partnerskie par homoseksualnych, 34 proc. było za, a przeciw 51 proc. GW uznaje to za dowód, że nasze społeczeństwo wreszcie otwiera się na jedynie słuszne idee liberalne. Ale jeśli przeczytamy uważnie całą informację, to dowiadujemy się, że aktualnie zaledwie 27 proc. badanych jest za małżeństwami homoseksualnymi, a 68 proc. jest przeciw. To raczej te właśnie liczby należy zestawić z danymi z roku 2003. I wtedy okaże się, że społeczna akceptacja dla związków osób tej samej płci raczej spada niż rośnie. U źródeł tego przekłamania jest to, że OBOP, pytając o stosunek do projektu ustawy o związkach partnerskich, w jednym pytaniu zawarł kwestię praw dla konkubinatów i dla związków homoseksualnych. I wtedy wyszło mu, że aż 54 proc. jest za. Ale ten sam sondaż wykazał, że ludzie rozróżniają jednak kwestię nieformalnych związków heteroseksualnych i homoseksualnych.
2/ Kilka słów o związkach partnerskich heteroseksualnych. Jeśli państwo zechce przekazywać te same przywileje, którymi cieszy się małżeństwo, konkubinatom, to wtedy osłabia małżeństwo. I tym samym strzela sobie samo w stopę. Dlaczego? Ponieważ w małżeństwie ludzie formalnie (w kościele lub w urzędzie) zobowiązują się wzajemnie do czegoś, także mając na względzie dobro potencjalnego potomstwa. Mamy więc równowagę praw i obowiązków. W konkubinacie takich zobowiązań nie ma, ale projektodawcy chcą im przyznać prawa przysługujące małżeństwu. Będą prawa, nie będzie obowiązków. To jest demoralizujące. To zachęta do życia bez żadnych zobowiązań. To uczenie, że wolność polega tylko na domaganiu się prawa do życia po swojemu. Jeżeli dziś 20 proc dzieci rodzi się w związkach nieformalnych, to po zatwierdzeniu takiej ustawy, będzie się ich rodzić więcej, bo ustawa zachęci ludzi do tej formy życia. Czy to dobrze dla tych dzieci? Czy dobrze dla państwa, że samo niszczy podstawową instytucję wychowawczą?
3/ Jeśli związki homoseksualne zostaną zrównane w prawach z małżeństwem, to de facto mamy do czynienia ze zmianą definicji małżeństwa. Kto dał państwu takie prawo? Małżeństwo jest starszą i bardziej podstawową instytucją niż państwo. Państwa, które wierzą, że mogą ingerować tak daleko w ludzkie realia, przekształcają się w państwa dyktatury relatywizmu. Jeśli państwo dziś zadecyduje, że dwóch mężczyzn lub dwie kobiety to „małżeństwo”, to dlaczego nie mogłoby uznać, że również powiedzmy trzech mężczyzn albo jakiś inny możliwy trójkąt czy inna forma to także „małżeństwo”? Pierwszą szkołą wolności jest rodzina. Tam uczymy się, że wolność jest po to, by kochać, by żyć z innymi i dla innych, a nie tylko dla siebie. Ludzie, którzy tak zostaną uformowani, będą dobrymi obywatelami i demokratami. Dlatego w interesie demokratycznego państwa jest ochrona rodzin, tych pierwszych szkół wolności. Kto broni rodziny, ten w istocie broni demokracji. Nie o chodzi tu żadne religijne przekonania, ale raczej o zdrowy rozsądek.
ks. Tomasz Jaklewicz