Nie da się być obrońcą życia, równocześnie piętnując i poniżając osoby chore psychicznie. Nawet skrajnie aborcyjne poglądy naszego adwersarza do tego nie uprawniają.
21.03.2024 11:14 GOSC.PL
Poniedziałkowa debata o aborcji, zorganizowana przez Kanał Zero, odbiła się szerokim echem w mediach społecznościowych. Ponad dwugodzinna dyskusja, w której brały udział przedstawicielki środowisk proaborcyjnych i zwolenniczki obrony życia od poczęcia, odbyła się w wyjątkowej – jak na tego typu wydarzenia – atmosferze. Dominowała merytoryczna dyskusja, a rozmówczynie naprawdę słuchały swoich poglądów i dyskutowały ad rem, a nie, jak często bywa podczas debat na tematy budzące emocje, ad personam.
Niestety, nie można tego powiedzieć o tym, co wydarzyło się w przestrzeni internetu już po zakończeniu debaty. W sieci zaczęły krążyć fragmenty wypowiedzi dr Anny Orawiec, ginekolożki, która stwierdziła, że aborcja jest zabiegiem bezpieczniejszym niż usunięcie zęba, a następnie orzekła, że z biologicznego punktu widzenia płód jest pasożytem. Nie ulega wątpliwości, że oba sformułowania są nie do obrony. Retoryka, w której człowieka porównuje się do pasożyta, a procedurę kończącą się śmiercią dziecka zestawia się z zabiegiem stomatologicznym, jest oburzająca. Ale zasłużona krytyka poglądów lekarki jest czymś innym niż personalne ataki.
Dr Orawiec jest aktywna w mediach społecznościowych, w których niejednokrotnie dawała wyraz swojemu poparciu dla aborcji. Wrzucała nawet swoje zdjęcia wykonane w czasie przeprowadzania procedury przerywania ciąży, gdzie podkreślała dumę ze swoich dokonań. Dzieli się w nich także swoim życiem prywatnym. W maju zeszłego roku opublikowała post, w którym opowiadała o zażywanych przez siebie lekach przeciwdepresyjnych i przeciwlękowych. Jak sama podkreśla, tym postem chciała między innymi “zachęcić do korzystania z porad wszelakich specjalistów, a choroby psychicznej nie traktować gorzej niż zapalenia gardła czy pęcherza moczowego”.
Wystarczyło kilka godzin od debaty, aby wpis dr Orawiec wyszperał ktoś z jej oponentów i wrzucił na portal X, podkreślając, że jego autorka jest zaburzona. W efekcie wystartował festiwal nienawiści. Wyzywanie od wariatek, idiotek, psycholi i degeneratów, stwierdzenia, że chorzy psychicznie nie mogą kształtować prawa, że jeśli się leczy, to nie ma prawa głosu, że "choroby psychiczne są charakterystyczne dla lewaków", że Kanał Zero nie zweryfikował, kogo zaprasza. I tak dalej, lista epitetów jest długa. Inny prawicowy publicysta o sporych zasięgach napisał, że w zawodzie lekarza “konieczne są okresowe badania psychiatryczne – superwizje – które potwierdzają zdolność do wykonywania zawodu”.
Jak się okazuje, pomimo wielu kampanii społecznych, obchodów dni walki z depresją i wyznań znanych osób, zmagających się z trudnościami natury psychicznej, stygmatyzacja zaburzeń psychiatrycznych ma się w naszym kraju znakomicie, o czym pisałam już jakiś czas temu. Skutki mogą być zgubne. Bo osoby cierpiące na rozmaite trudności, które naczytają się takich komentarzy, raczej nie zwrócą się po niezbędną pomoc, obawiając się, że zostaną wyśmiane, a wręcz “zjedzone” przez swoje otoczenie, gdyby ich choroba wyszła na jaw. Cierpią więc w samotności, ich stan się pogarsza, co niestety może doprowadzić do samobójczej śmierci. Według danych Komendy Głównej Policji, w 2023 roku życie odebrało sobie 5233 osób. Ile z nich mogłoby żyć, gdyby na czas skorzystało ze specjalistycznej pomocy?
A nienawistny wpis się niesie po sieci. Do mnie wysłała go znajoma, która od lat zmaga się z ciężką depresją. Kolejny raz poczuła się napiętnowana z powodu swojej choroby, uznana za “niebezpieczną psycholkę”. “Uważajcie na mnie. Strzeżcie się!” – napisała z goryczą. Wpis nagłośniła także znana lekarz psychiatra, podkreślając: “Psychiatria nie obraża! Leczenie psychiatryczne to nie powód do wstydu. Powtórzę to jeszcze raz. Każdy pacjent psychiatryczny, ma więcej rozsądku niż osoby które żyją z karmienia siebie i innych w internecie swoją agresją. Pamiętajcie, to że kryzys psychiczny was dotknie to nie jest kwestia ‘czy was dotknie’ ale ‘kiedy was dotknie’”.
To jeszcze raz: depresja czy zaburzenia lękowe to choroby, które w którymś momencie życia dotkną sporą część z nas – czy to bezpośrednio, czy to w najbliższej rodzinie. Zawsze wymagają otoczenia chorego specjalistyczną pomocą psychologiczną, a najczęściej także farmakoterapią. Ale bardzo często nie uniemożliwiają codziennego funkcjonowania w rolach społecznych czy zawodowych. Co więcej, często nawet bliskie otoczenie chorujących nie zdaje sobie sprawy z ich choroby, bo cierpienie, którego doświadczają, pozostaje głęboko ukryte. “– Depresja ma wiele różnych twarzy. Bywa, że chory potrafi się uśmiechać, radzić sobie z zadaniami, ale pod tym uśmiechem skrywa uczucie głębokiego smutku, pustki, wypalenia, poczucia bezsensu” – mówiła mi kilka tygodni temu Joanna Dyduch, psycholog i psychoterapeutka kierująca Jezuickim Ośrodkiem Pomocy Psychologicznej i Duchowej „Źródło” w Gliwicach, w tekście poświęconym tzw. “uśmiechniętej depresji”. Najprawdopodobniej każdy z nas ma w swoim otoczeniu przynajmniej jedną osobę, leczącą się na depresję, u której na zewnątrz nie widać żadnych objawów choroby. Są wśród nich lekarze, strażacy, kierowcy autobusów, publicyści czy duchowni. Bo ta choroba nie odbiera możliwości kierowania swoim postępowaniem, podejmowania decyzji i korzystania z posiadanej przez siebie wiedzy.
Ale nagonka na dr Orawiec ma jeszcze jedną, smutną konsekwencję. Takie wpisy – produkowane często przez osoby, których obchodzi nie tyle obrona życia, ile partyjne sympatie i nienawiści – ośmieszają i kompromitują ideę prolife. Dorobek ludzi, którzy ciężko pracują, żeby budować w społeczeństwie świadomość skutków aborcji, jest deptany przez nienawistników i pieniaczy. Obrońcy życia wychodzą na oszołomów, którzy walą na oślep ad personam, używając najniższych możliwych argumentów. Oczywiście - skandaliczna postawa i poglądy dr Orawiec zasługują na krytykę. Ale krytyka ma dotyczyć działań i poglądów, a nie poniżać krytykowanego jako człowieka.
Całym sercem popieram obronę życia, uważam ją za jedno z ważniejszych zadań, przed którymi stoimy jako społeczeństwo. Dlatego właśnie tak bardzo boli mnie, kiedy zamiast prowadzić merytoryczną dyskusję na argumenty i wykazywać słuszność swoich racji, niektórzy “obrońcy życia” (cudzysłów nieprzypadkowy) stosują tanie wycieczki personalne i wykazują się chamstwem i prostactwem. Bo, jak to ujął jeden z użytkowników X, “ludzie, którzy mają złe, błędne poglądy to nie są demony, które trzeba tłuc mieczem, tylko nasi bracia i siostry, w różny sposób pogubieni”. A cel, nawet najszczytniejszy, nie uświęca środków. Oczywiście ktoś zaraz użyje argumentu, że druga strona aborcyjnego sporu również często gra nieczysto, atakuje ad personam, obraża i poniża. Owszem, to prawda – ale to argument z gatunku "a u was biją Murzynów". To, że ktoś nie trzyma standardów, nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla jego oponentów.
I jeszcze jedno – podejście prolife oznacza ochronę życia. Każdego, nie tylko tego nienarodzonego. A więc powinno wyzwalać szacunek do osób chorych. Wsparcie a nie pogardę, zrozumienie a nie potępienie. Inaczej to jest tylko puste słowo.
Panią doktor Orawiec, choć radykalnie nie zgadzam się z jej poglądami, z serca wspieram na drodze zmagań o wyleczenie depresji.
Agnieszka Huf